piątek, 30 października 2015

"Życie jest jak pudełko czekoladek: nie wiesz co wylosujesz, ale i tak jest słodkie" Taka definicja pokazała się ostatnio na moim fanpage'u i przynajmniej do końca tego posta zamierzam się jej trzymać. Czyli pewnie jeszcze jakieś pół godziny. Problem w tym, że najpierw w ogóle trzeba coś wybrać! A przyznacie sami, że to wcale nie jest takie proste...


Pamiętacie jak byliśmy jeszcze dziećmi. Zwłaszcza tym nieznośnymi w sklepie, kiedy nasi rodzice musieli wysłuchiwać za każdym razem: "Ja chcę ten samochód", "Ja chcę czekoladę", "A dostanę lizaka?" I tak dalej... Nie mam pojęcia co się wtedy u was działo (i może nie do końca chciałbym to wiedzieć), ale moi rodzice mówili wtedy: "Dobrze, ale wieczorem już czekolady nie dostaniesz, będziesz mógł sobie zjeść jabłko"  Myślałem :" Noo super...następnym razem do sklepu pójdziemy pewnie za tydzień..." Ale teraz z perspektywy czasu bardzo się ciesze, że rodzice nauczyli mnie tego, że nie zawsze można "mieć ciastko i zjeść ciastko".

 Czasami trzeba wybrać to, co będzie dla nas lepsze, dzięki czemu będziemy szczęśliwsi nie za 5 minut, ale za dwie godziny. W życiu tak już jest, że ciągle musimy decydować albo-albo. Obojętnie czy masz lat 5, czy 25. Wybór między dostać teraz czekoladkę teraz a później jabłko, czy na odwrót jest tak samo trudny jak odpowiedź na pytanie: Znaleźć sobie dziewczynę, czy zostać singlem?

Trudne sprawy


Nie wiem, czy potrafię wam udzielić na nie odpowiedzi, bo tworzy mi się w tej chwili taki sam mętlik jak przy pytaniu: Czym jest złoty środek? Znajdź poprawną odpowiedź:

Wybór między
a) dobrem a złem
b) złem a dobrem
c) dobrem a dobrem
d) złem a złem.
Znacie poprawną odpowiedź? :D

Wbrew pozorom etyka jako przedmiot wydaje mi się być dużo łatwiejsza niż życie. Że nie wspomnę już o miłości. I nie chodzi mi bynajmniej o jej szukanie, ale o znalezienie złotego środka między miłością a przyjaźnią, czyli prościej: kumplami a dziewczyną.

Początki zawsze są trudne
Ale przecież nikt nie powiedział, że życie będzie proste. W końcu: "Im dalej w las, tym więcej drzew". A każde z nich lubi mieć swoją przestrzeń. I tu zaczynają się schody. Czy do nieba, tego nie jestem pewien.
Każda kobieta chce czuć się ważna a nawet, powiedziałbym: Najważniejsza! Chce, żebyś przy niej był, czyli poświęcał jej swój wolny czas; najlepiej najczęściej jak to możliwe. Zwłaszcza na początku znajomości, czy też jak wolicie na etapie motyli w brzuchu. Jest tyle tematów do rozmów, że brakuje nocy. Jest tyle pomysłów na wspólne spędzania dnia, że nie wiadomo który wybrać. Tym bardziej, że poza miłością są jeszcze przyjaciele, którzy zastanawiają się, czy przypadkiem nie pochłonęła Cię czarna dziura.

1)"No gdzie on jest, przecież umawialiśmy się na dziesięć po trzeciej a jest już dwadzieścia pięć?!"
2)"Nie mam pojęcia co się z nim dzieje. Ostatnio nawet na grillu go nie było"
3)"Na pewno jeszcze przyjdzie. Napisałem mu, że wódka już się chłodzi"
No, ale przecież wódka nie zająć; nie ucieknie a procenty wbrew pozorom nie wywietrzeją tak szybko. Poza tym, Józek jeszcze nie raz będzie robił grilla a jak mu napisze, że jestem u Zosi to na pewno zrozumie.
Masz rację, zrozumie raz, drugi, trzeci a za dziesiątym się wkurzy i powie Ci, że ma w dupie takiego kumpla, którego od pół roku nie może spotkać, chociaż mieszkają trzy ulice od siebie. No, bo to przecież strasznie ciężko przejść te 5 minut pieszo, ale 10 kilometrów autem dziennie to już nie! A na koniec doda jeszcze, że jesteś baba a nie chop, bo nie umiesz się kobiecie postawić! Szczerze?

Ja mu się nie dziwię


Pamiętacie jak  kilka linijek wcześniej pisałem o złotym środku? No właśnie! W życiu, żeby nie zwariować trzeba złoty środek. Brzmi pięknie! Szkoda tylko, że w praktyce nie jest to już takie proste.
Wstajesz rano, planujesz sobie dzień: że pójdziesz na zakupy, potem ogarniesz swój pokój, napiszesz posta, zjesz obiad i potem wpadniesz do dziewczyny. Plan idealny, co nie? Prawie..., bo zabrakło w nim miejsca na zdarzenia nieprzewidziane, takie jak sms'a od kumpla:"Dali mi dzisiaj wolne w robocie, to może jakieś spotkanko o 21?" Jasne! Czemu nie, chętnie wyśle tam swojego klona.
Podobno z każdej beznadziejnej sytuacji jest jakieś wyjście. Ja w takiej chwili widzę nawet dwa:
1) Odmówisz = Jesteś papuć
2) Nie odmówisz = Już po Tobie, bo:"Przecież powiedziałeś, że poświęcisz mi dziś cały wieczór..."

I jak tu znaleźć złoty środek?

Bardzo prosto: Przedstaw tą dziewczynę swoim przyjaciołom. (no chyba, że się jej wstydzisz? To lepiej uważaj, bo ściany mają nie tylko uszy, ale i oczy). Nie spodoba się? To trudno! Oni się z nią całować przecież nie będą. Gorzej, jeżeli to Ci znajomi jej nie spasują:
-Nie lubię ich. Musimy tam iść (robi maślane oczy)?
-No nie, nie musimy. To znaczy; Ty nie musisz.
Powiesz jej to i jesteś skończony, dlatego lepiej mieć nadzieję, że kumple zrozumieją. Dam Ci przyjacielską radę: Jeśli jesteś w takiej chorej sytuacji...uciekaj zanim będzie za późno!

Posted on 20:50 by Unknown

22 comments

sobota, 24 października 2015


W naszym zakręconym życiu obchodzimy różne święta: Święta religijne, państwowe, dni wolne od pracy (to te najbardziej lubiane) i oczywiście urodziny! Specjalnie nie napisałem, że urodziny są  z rodzaju świąt najbardziej lubianych, bo znam ludzi, którzy dostając zaproszenie zrobiliby wszystko, żeby zostać w domu. To nie żart! Weźmy pod uwagę najpierw przygotowanie kobiet: Jeszcze zanim zaczną myśleć o wyjściu muszą uprać, uprasować, ugotować obiad na jutro (bo przecież wrócimy późno) dopilnować dzieci (jeżeli już są), żeby się ładnie ubrały i jeszcze zawiązać swojemu lubemu krawat. O czym zapomniałem? A no tak! Przecież same muszą się jeszcze przyszykować (patrz. odstawić na bóstwo). I generalnie zanim się na tych urodzinach znajdą już im się odechciewa tam iść. Podobnie, chociaż nieco inaczej wygląda to u mężczyzn: Człowiek przychodzi styrany po pracy do domu, je w biegu obiad (zazwyczaj w tym czasie kobieta prasuje koszulę, albo mówi mu w czym będzie wyglądał dobrze), sprawdza czy w portfelu jest jeszcze trochę gotówki i leci do sklepu: "Bo przecież trzeba jeszcze flaszkę kupić a ja na śmierć o tym zapomniałem!"



Zdecydowanie mniej problemów ma dzisiaj młodzież: ważne, żeby było co jeść (i oczywiście pić) i gdzie usiąść (nawet na pniu drzewa), bo plenerowe urodziny są dzisiaj coraz bardziej popularne. A i z prezentami nie ma już takiego zachodu jak to było za dziecka: pytanie się kolegi/koleżanki co by chciał dostać, szukanie jak najbardziej oryginalnego pomysłu (nawet na zapakowanie kubka). Nie wspomnę już o tym, że cała organizacja wydarzenia należała oczywiście do rodziców. Dzisiaj po prostu idzie się do papierniczego, kupuję najbardziej oryginalną kartę (z mniej lub bardziej autorskimi podpisami), do której dołączona będzie tak zwana zrzutka. Wiadomo, że jest wtedy jakaś kwota na tzw. łeb, bo w innym wypadku wyglądałoby to jak u 6-letnich dzieci: jedno kupuje prezent za dychę a inne za 40 zł. Chociaż powiem wam, że są osoby dla których ta zrzutka jest 'świętością' i to już jest chore.


Zazwyczaj jak idę na urodziny to wkładam do koperty (tak samo jak inni) te kilkanaście złotych i koniec. Ale spotkałem się też z dziwną sytuacją "sprawdzania ile kto dał". Na tamtych urodzinach było chyba z 15 osób, więc noo chaos był nieziemski. A że nie wszyscy mieliśmy okazję spotkać się wcześniej to koperta dyskretnie krążyła w trakcie imprezy. I generalnie nie widziałbym w tym nic złego, gdyby nie końcowe przeliczanie tej kasy i wołanie: "Ejj tutaj brakuje xyz złotych, kto nie dał tyle ile miało być?" Wiecie, jak to usłyszałem to naprawdę starałem się nie wyjść z siebie i nie stanąć obok. Ja rozumiem, że na takich imprezach można wiele, ale bez przesady. Tym bardziej, że nawet jeżeli ktoś już zarabia w wieku powiedzmy 20-23 lat, to zazwyczaj nie są to kokosy a wiadomo, że studenckie życie też kosztuje: bilet miesięczny na uczelnię, od czasu do czasu jakieś ciuchy, żeby nie wyglądać jak lump, no i może zostanie coś jeszcze na kebaba. Tym bardziej, że pieniądze to nie wszystko, bo na imprezie najważniejszy jest

Alkohol!

A ja zawsze myślałem, że solenizant. No cóż, pomyliłem się. Na każdej imprezie alkohol to przecież podstawa dobrej zabawy. A do tego ten znany wszystkim tekst:"Ze mną się nie napijesz?" No niewybaczalny błąd...
- Nie dzięki. Nie lubię czystej.
- To naleję ci jakiejś kolorowej, chyba, że wolisz piwo?
- Szczerze? Wolę sok.
I ten wzrok wszystkich dookoła, bo pogardziłeś wódką. Pragnę Cię ostrzec: Wątpię, że zostaniesz zaproszony no kolejne urodziny. Ludzie po prostu nie lubią sztywniaków. Nie chodzi tutaj o twoje naturalne zdolności zabawiania grupy, ale o to, że po prostu jesteś nie w temacie.
- A pamiętasz jako ostatnio Józek po wypiciu kręcił się w kółko i śpiewał: "I believe i can fly..."
- Tak pamiętam, o mało co nie wyrżnął wtedy łbem o beton.
No i na tym koniec żartów, bo sprawiłeś, że atmosfera stała się znowu drętwa. Jaki z tego wniosek? Napij się, albo lepiej siedź cicho.

Do czasu

Aż przyjdzie godzina zero, czyli tak zwany zgon! I wszyscy nagle zaczną umierać od bólu głowy, brzucha itp, zasypiać, albo wyczyniać jakieś inne dziwne cuda. Tak! To jest właśnie twój moment, kiedy jako jedyny trzeźwy z ekipy jesteś w stanie to zapamiętać a nawet zrobić zdjęcia, albo co gorsza nagrać filmik (o nieee!) z którego oczywiści wszyscy będziecie się potem śmiać, ale ty najbardziej. Zwłaszcza jeżeli na tym filmiku nagrasz...

Swojego wroga
Będzie to dla Ciebie niezapomniana chwila, którą w dodatku będziesz mógł powtarzać, kiedy tylko ci się spodoba. I to chyba jedyna pozytywna rzecz w tej sytuacji, bo spotkanie na imprezie na którą tak się cieszyłeś, do której tyle się przygotowywałeś, swojego wroga nr 1 na czarnej liście w nowym iPhonie, który znając życie na tej imprezie pewnie zostanie zalany. No przyznajcie szczerze: marna opcja. Na szczęście na urodzinach zazwyczaj jest na tyle ludzi, że ze swoim "przyjacielem" nie musisz wcale rozmawiać. Jest jeszcze druga pocieszająca wiadomość: on, podobnie jak i ty został na te urodziny zaproszony, więc musi się zachowywać, bo inaczej: Out!

Posted on 20:30 by Unknown

24 comments

poniedziałek, 19 października 2015


Weekend minął jak z bicza strzelił (jak zwykle). Pamiętam jakby to było wczoraj jak pakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i jechałem na weekend do domu. A teraz? Teraz jest poniedziałek, godzina 20:18, czyli moment w którym zorientowałem się, że tak właściwie, to przez te trzy dni nie zrobiłem kompletnie nic! Nic poza wyjazdem...

Na Rekolekcje

Straciłem prawie całe 3 dni swojego życia siedząc w Domu Rekolekcyjnym z około 60 osobami, z których ponad połowy praktycznie nie znałem. I wiecie co? Z wielką chęcią straciłbym te trzy dni swojego życia w taki właśnie sposób jeszcze raz. Ciekawi dlaczego? Ano dlatego, że na Rekolekcjach

Można odpocząć

Od przytłaczającej nas codzienności, od monotonnych, machinalnie wykonywanych codziennie rzeczy, od bezsensownego pośpiechu za nie wiadomo czym, od nadmiaru obowiązków i towarzyszących im nerwów. Przyjeżdżając na Rekolekcje zostawiłem to wszystko ( chociaż na te kilka dni) za sobą. Powiem wam, że pomogło. Brak czasu na telewizję, bezsensowne siedzenie na fejsbuku, czy nawet słuchanie muzyki to jedna z niewielu rzeczy, dzięki której znalazłem moment, żeby pomyśleć na spokojnie o swoim życiu, o tym kim jestem i co tak właściwie jest dla mnie ważne. Z resztą nawet gdyby ten telewizor, czy ten laptop z internetem tam był to i tak nie było czasu na przeglądanie co ciekawego dodali znajomi na fejsie, z czego się bardzo cieszę. Są wśród was pewnie tacy, którzy myślą; "Co za wariat! Pojechał na 3 dni na rekolekcje, w dodatku bez internetu i jeszcze się z tego cieszy."

Dla tych wszystkich, którzy nie podzielają mojego entuzjazmu mam dobrą wiadomość: nie jesteście sami. Kiedy przed wyjazdem w Niedzielę do domu rozmawialiśmy przy obiedzie, to od wielu koleżanek i kolegów słyszałem: " Za każdy razem kiedy wyjeżdżam na rekolekcje nie potrafię się pozbierać, niby chcę jechać ale jakoś tak najchętniej zostałbym w domu. Ale potem w końcu przyjeżdżam tutaj a w niedzielę nie chce mi się wracać do domu, bo tak mi tu dobrze".  I to wszystko nadal bez internetu, ale za to z drugim człowiekiem obok, albo na przeciwko jak kto woli.

Można się też integrować


Bo poza modlitwą, był też czas na śpiew, zabawę, czy rozmowy w 25 osób, w jednym trzyosobowym pokoju. Dobrze, że były dwa okna :D Pamiętacie jak wspominałem, że ponad połowa osób, była dla mnie obca? No, to problem rozwiązał się sam właśnie w tamtym ciasnym pomieszczeniu. I nikt nie widział problemu, że mały, że gruby, czy, że za wysoki na moje progi, bo chociaż każdy miał swoje nazwisko i numer pesel, to byliśmy(chociaż pewnie powinienem napisać, że nadal jesteśmy) jak jedna wielka rodzina! I tak jak to już w rodzinie bywa każdy ma jakieś problemy; jeden potrzebuje wyciszenia a drugi otwarcia się na ludzi. Jeden potrzebuje modlitwy w samotności a drugi wspólnego śpiewu na cześć Boga.

Czegokolwiek byś jednak nie potrzebował, znajdziesz to na rekolekcjach i to nie w pięciozłotowej monecie, którą wrzucisz na ofiarę, ale w Bogu i drugim człowieku. Chcesz w samotności i modlitwie szukać swojej właściwej drogi? Proszę bardzo. A może wolisz pogaduchy do późnych godzin nocnych? Załatwione! Na pewno w jakimś pokoju o pierwszej w nocy pali się jeszcze światło i czekają na Ciebie! Myślę, że najlepszym rozwiązaniem jest połączenie tych dwóch opcji.

A co ze snem?



Sen też jest dla ludzi, tak jak miłość, czy jedzenie; "Bo miłość to jest dobra rzecz, lecz, żeby kochać trzeba jeść..." Mi te sześć godzin snu w zupełności wystarczyło. Resztę nadrobiła pozytywna energia, która udzieliła mi się w tym miejscu, ale też dzięki wyjątkowym ludziom, których spotkałem.  A Ty byłeś/aś kiedyś na rekolekcjach?

Posted on 22:45 by Unknown

22 comments

czwartek, 15 października 2015



Jestem wykończony! Tak po ludzku zmęczony po dziesięciu godzinach dziennie na uczelni, chyba mogę być zmęczony życiem, co nie? Chociaż znam takich co by powiedzieli: " Wiesz jak Ty już teraz jesteś zmęczony, to co dopiero będzie jak pójdziesz do pracy". Pewnie też będę marudził, że trafiłem na jakiś podtyp człowieka, którego kompletnie nienawidzę, ale po co się tym przejmować na zapas. Przecież jeszcze nie pracuję. Póki co mam na głowie dwa kierunki i pracę licencjacką do skończenia a jak przychodzę w końcu po zajęciach, to mam ochotę tylko zjeść i położyć się spać. No ewentualnie napisać tekst na bloga, bo to wbrew pozorom wymaga dużo mniej myślenia niż przepisywanie często całych artykułów tak, żeby mnie o plagiat nie posądzili (wiecie o co mi chodzi prawda?). W dodatku muszę cały czas kogoś grać a najczęściej człowieka szczęśliwego. A co jeżeli ja tak nie chcę? Jestem po prostu tym już zmęczony i chciałbym

Na jeden dzień stać się dzieckiem

I odzyskać tą zasraną radość życia, której nam tak bardzo brakuje. Tą, której dzieci mają pod dostatkiem.  Wiecie dlaczego? Bo one nie przejmują się konwenansami. Powiedzą Ci prosto w twarz: "Jesteś gburem a mama powiedziała, że mamy się z gburami nie bawić". I zrobisz się wtedy czerwony jak burak. Nie dlatego, że to będzie prawda (chociaż w pewny stopniu też), ale dlatego, że nie będziesz mógł się obronić. Bo, co powiesz takiemu dziecku "Twoja mama jest głupia!"? No właśnie nie... A gdybyś miał do czynienia z dorosłym człowiekiem, to pewnie byś się nie zawahał; bo to debil i nic nie wie o życiu. Chyba, że byłby Twoim pracodawcą, albo lepiej; kobietą! Kobieta i pracodawca w jednym w takiej chwili to już totalna katastrofa, której mam nadzieję unikniecie, bo inaczej: Gęba na kłódkę! Poza tym ta szczerość do bólu wcale nie jest taka zła. Każdemu z nas przydałoby się usłyszeć czasem kilka słów prawdy o sobie. Chociaż z drugiej strony; prawda boli i dla niektórych ten ból mógłby się okazać nie do zniesienia. Egoiści! Tak bym ich nazwał, bo przecież dzieci też czują i to często dużo więcej niż dorośli. A najpiękniejsze jest to, że nie boją się o tym mówić. I nie chodzi mi tutaj tylko o słowa, bo dziecko wyraża więcej niż tysiąc słów już samym swoim zachowaniem. Wystarczy tylko na chwilę się zatrzymać, żeby to zauważyć. Prawdę mówiąc tego też powinniśmy się uczyć od dzieci.

Dziecko widzi, dziecko wie

I to dużo więcej niż nam się może wydawać. Wiecie; miałem raz na praktykach taką przypałową sytuację; Pobudka 5:30 rano, szybkie śniadanie, czy coś w tym stylu i o 6:00 wyjazd do przedszkola. Wchodzę do sali w której miałem być na zajęciach i zaczynam pracę z moją podopieczną; powiedzielibyście pewnie, że układanie klocków to żadna sztuka i zgodzę się z wami. Pod warunkiem, że  jest to dziecko zdrowe. Moja podopieczna jak już pewnie wiecie była niepełnosprawna intelektualnie, ale w trakcie którejś już godziny zajęć złapał mnie chwilowy kryzys, zawias, zamuł, czy jak tam chcecie. I tym momencie podchodzi do mnie dziecko i pyta się: "Panie Dawidku, czemu jesteś smutny?" Nie byłem smutny, byłem po ludzku zmęczony, ale to w tej chwili jest nieważne. To dziecko wyczytało z mojej twarzy wszystkie najważniejsze emocje. A my? Czy potrafimy jeszcze odczytać czyjeś emocje wyłącznie z wyrazu twarzy a nie po tym w jakich ciuchach dziś przyszedł do pracy i czy kolory są ze sobą tak dobrze zestawione jak zwykle? Z resztą podobna sytuacja jest z twoim kłamstwem. Dzieci wiedzą kiedy kłamiesz
I nawet jeśli nie wyłapią tego teraz, to strzeż się najbliższej rozmowy, albo co gorsza pytania: a co to? a po co? a dlaczego? a może jutro? Bo...

Dzieci zadają całe mnóstwo pytań

Na które zazwyczaj nie mamy gotowej odpowiedzi. Stać nas wtedy tylko na "yyy... no... chyba tak...". A dzieci zadają całe mnóstwo pytań, ale dzięki temu są szczęśliwe! Bo mogą się dowiedzieć czegoś nowego, czegoś co je intryguje. I często żądają odpowiedzi, pytają do oporu aż czasami ma się ich dość! Ale się nie poddają. A my? Poddajemy się aż za często! Bo to nieodpowiednia chwila, bo nie do końca wiem jak to sformułować, bo to głupie pytanie... Nie ma głupich pytań! Są tylko niedouczeni ludzie, którzy boją się zostać wyśmiani. Paradoks polega na tym, że jak się pochwalimy swoją niewiedzą zostaniemy wyśmiani a jak się nią nie pochwalimy to i tak wyjdzie w praniu. I tego właśnie się boimy! Że wyjdziemy na nieoduczonych idiotów, że to przyznanie się do niewiedzy będzie upadkiem z którego się już nie podniesiemy. Dlatego...

Powinniśmy uprawiać sport

Oczywiście w miejscu, gdzie jest dużo dzieci. I nie chodzi mi tu koniecznie o jakieś sporty ekstremalne, ale chociażby o zwykłą jazdę na nartach. Jeśli byliście kiedyś na stoku to pewnie już wiecie o co mi chodzi; oczywiście o dzieci! Zwłaszcza te najmłodsze, które zjeżdżają na tych mega krótkich nartkach długości mojej ręki i popylają na nich często z samej góry na krechę. No i powiedzcie, że dzieci nie są odważne!

Posted on 20:50 by Unknown

20 comments

piątek, 9 października 2015


Pamiętacie moment w którym po raz pierwszy poszliście do szkoły? Jeśli tak, to gratuluję pamięci a jeśli nie (to zdanie zaczyna brzmieć jak algorytm na informatyce w szkole), to się tym nie przejmujcie. Ja najbardziej pamiętam drogę, bo i tak wcześniej przechodziłem tamtędy tysiące razy, tyle tylko, że z rodzicami. Wielu moich kolegów było przywożonych, albo przyprowadzanych przez rodziców do szkoły, ale ja tak nie chciałem. Może dlatego, że miałem do niej całe 5 minut a może po prostu jak każde dziecko chciałem być samodzielny. Wtedy dziewczyny podziwiały to dużo bardziej niż teraz. A my, młodzi mężczyźni, gapiliśmy się na nie jak na zjawisko; zwłaszcza na lekcjach wf-u i na dyskotekach, tylko wtedy nikt nie chciał się do tego przyznać. Co prawda czas na: blee i obcieranie się chusteczkami, po buziaku w policzek od dziewczyny już minął, ale nadal niewielu z nas wiedziało o czym właściwie z nimi gadać(oprócz szkoły oczywiście). Najlepsze w tym wszystkim jest to, że często to one pierwsze podchodziły z pytaniem: Czy nie zagralibyśmy z nimi w klasy, Amse adamse a flore i inne gry zespołowe. I tak ten cudowny teatrzyk trwał aż do...

Gimnazjum.
Wtedy wszytko się zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nam mężczyznom zaczęły powoli buzować hormony(dzięki czemu staliśmy się bardziej otwarci na wasze; "Hej!"). Z kolei wam przybyło tu i tam co nieco ciała, co nie było nam obojętne.  Wtedy też(niestety) powstały chamskie teksty typu:"O patrz, deska idzie!", czy bardziej znane:"Z przodu plecy, z tyłu plecy, z tyłu plecy, Pan Bóg stworzył ją dla hecy". I dopiero, kiedy ogłaszali w szkole dyskotekę okazywało się kto jest mistrzem podrywu. Co z tego, że chwilowego? Liczył się szpan!

Do czasu


To znaczy do końca dyskoteki, bo na drugi dzień wszystko wracało do normy. Oczywiście nie dla wszystkich, ale dla zdecydowanej większości. W sumie to jestem wdzięczny za te szkolne dyskoteki, bo były to nieliczne momenty kiedy z dziewczynami dało się na luzie pogadać. Nie znalazłem tam co prawda tej jedynej miłości na którą każdy tak wytrwale czeka, ale po raz pierwszy zatańczyłem wolnego z przytulaniem. I coś pękło! Jakiś dziwny głos zaczął do mnie mówić, że dziewczyny wcale nie są takie straszne, że można je polubić a nawet pokochać. Nie, nie poszedłem wtedy do psychiatry, ale zacząłem szukać sposobu na to: Jak zagadać do dziewczyny, żeby chciała się ze mną umówić? Szukałem długo, miałem wzloty a po nich drastyczne upadki i po kilku latach czekania w końcu ktoś mnie pokochał. Pamiętam jak przyszedłem wtedy do domu i powiedziałem rodzicom, że mam dziewczynę. Wtedy wydawało mi się to zupełnie normalne, ale dzisiaj zastanawiam się dlaczego właściwie mówimy;

Mam dziewczynę/mam chłopaka


Nie wydaje wam się to dziwne? Bo nie wiem jak wy, ale ja myślę, że mieć to można telefon, auto, ciastko (tylko, że z ciastkiem jest taki problem, że nie da się mieć ciastko i zjeść ciastko), ale nie człowieka na własność. I nie twierdzę teraz, że każdy z was traktuje tą drugą połówkę jak swoją własność, ale nikt mi chyba nie zaprzeczy, jeśli powiem, że przyzwyczajamy się do siebie. I to bardzo, czasami nawet za bardzo... Do tego stopnia, że myślimy, że zawsze już tak będzie. Będziemy razem, szczęśliwi i zakochani. Wiecie, to chyba największy błąd jaki można popełnić w związku - przestać pracować, dbać o siebie, doceniać i mówić "Kocham Cię", bo przecież to takie oczywiste. A przypomnijcie sobie ile było oczywistych dla was rzeczy o których zapomnieliście napisać na sprawdzianie, egzaminie. No właśnie! Różnica jest tylko taka, że egzamin można powtórzyć a co z miłością? Nie zgramy jej na przecież na pendrive i nie odtworzymy na laptopie, czasu też nie cofniemy a przecież to te niezagojone rany bolą najbardziej. Można mieć dziewczynę i mieć dziewczynę. W zapisanych słowach nie ma żadnej różnicy, bo ona jest w znaczeniu a znaczenie nadajemy my sami.

Posted on 21:00 by Unknown

28 comments

piątek, 2 października 2015

Dawno, dawno temu( wiem, że zaczyna się robić jak w bajce :P) napisałem posta o idealnym świecie, który nie istnieje. Nie miałem jeszcze wtedy zielonego pojęcia na czym tak naprawdę polega blogowanie, nie mówiąc już o magicznym progu 100 lajków na fejsbuku. W wielkim skróci mogę wam tylko wspomnieć , że shejtowałem wtedy media za stworzony przez nie wizerunek ideału. Idealny świat A dzisiaj chciałbym ten temat ugryźć z trochę innej strony. A wszystkich tych, którzy zastanawiają się, czy wszystko ze mną okej uspokajam, że jestem już po kolacji :D Ale wracając do tematu, (bo jak zwykle zaczynam bujać w obłokach a to nie studia, że wodolejstwo ratuje mi tyłek) muszę się wam do czegoś przyznać - MYLIŁEM SIĘ! Nie we wszystkim, ale jednak się myliłem i dzisiaj mówię wam, że ideał  człowieka istnieje. A, że w życiu jest tak jak w matmie; żeby coś zrozumie, trzeba najpierw poznać od początku do końca.


Mniej więcej tego uczą nas w szkole. Dlatego wałkujemy historię Polski od pierwszych Piastów do ( o ile dobrze pamiętam) Stanisława Augusta Poniatowskiego. Poznajemy te wielkie, historyczne postacie w świetle heroicznych czynów a prawda jest taka, że większość z nich to była czysta głupota. Dlatego jeśli jeszcze cokolwiek z historii pamiętacie, to na te kilka minut postarajcie się zresetować wasz RAM.
Ideały, jako te wielkie, warte uznania postacie nie istnieją. Dlatego w tej chwili, szkoda mi tych wszystkich dzieci, które po piątkowej lekcji historii mają zamydlone oczy przez ich jakże cudownego nauczyciela. Historyczne postacie, nawet Święci, nie byli tak idealni za jakich ich uważamy. Wystarczy, że otworzycie sobie internet i wstukacie: Św Paweł, czy Św Piotr. Ci to w ogóle byli udani. Pierwszy mordował chrześcijan na potęgę, dopóki nie spotkał Chrystusa i teraz jest jedną z najbardziej znanych postaci w Kościele a drugi wydał swojego Pana na śmierć i w nagrodę otrzymał klucze do nieba. Genialne, co nie?! Tylko, że tak naprawdę, wszyscy dobrze wiemy dlaczego tak się stało. Ich kluczem do sukcesu, była zmiana nastawienia o 180. Pewnie, że trwało to bardzo długo, czyli po naszemu "Wieki!", ale się udało. I nam wszystkim też się to uda. Musimy tylko uwierzyć, że;
Ideał to ktoś (nie)perfekcyjny
A my bardzo często staramy się być tak perfekcyjni jak to tylko możliwe a czasami nawet niemożliwe. I to dosłownie we wszystkim; zaczynając od dziecięcej męskości przez perfekcyjną panią kuchni i domu a kończąc na naturalnym uśmiechu, po którym od razu widać, że coś jest nie tak...
Najsmutniejsze jest to, że tak naprawdę niewiele możemy z tym zrobić, bo przecież;
Idealny pracownik to taki, który wyrabia normę ponad przeciętną, który zauważa błędy, ale siedzi cicho, żeby nie podpaść kolegom, albo nie zostać wylanym. Dlatego idealny podwładny nie popełnia błędów. Jest najlepszy w tym co robi, niczym robot kuchenny firmy Zelmer. A jak popełni jakąś gafę, to go wyleją i po problemie. Tylko co to zmieni? Ten sam człowiek pójdzie do kolejnej firmy, czy kolejnego zakładu i jak nie trafi w końcu na człowieka, który rozumie, że ludzie muszą uczyć się na błędach, to go znowu wyleją...

Kim dla mnie jest ideał?

Przede wszystkim sobą! Człowiekiem, który potrafi cieszyć się życiem, doceniać rady innych a nagany przyjmować z honorem mówiąc;" Dziękuję, bo do tej pory nie zwróciłem na to uwagi"
Idealny mąż nawet jeśli nie jest Pascalem Brodnickim, pomoże Ci zrobić zakupy i nie ważne, czy zapamięta układ lodówki, zapisze sobie listę na kartce, czy zadzwoni do Ciebie jeszcze 3 razy podczas tych zakupów. Nie każdy przecież wyczuwa różnicę miedzy mlekiem 2% a tym 3,2%. Twoje dziecko zadaje Ci mnóstwo z pozoru bezsensownych pytań, może właśnie szykować dla Ciebie najmilszą niespodziankę tego dnia. Twoja żona/dziewczyna złości się na Ciebie nie dlatego, że wywaliłeś do kosza dwa blaty na sernik, tylko dlatego, że ona po prostu zrobiła by to szybciej.

Nieidealne zakończenie
Na świecie żyje ponad 7 miliardów ludzi. Gdyby każdy z nich był idealny, to życie byłoby beznadziejnie nudne. Wyobrażacie sobie żyć z kimś, kto do końca życia, dzień w dzień, będzie wam mówił, jakim to jesteście cudownym człowiekiem? Bo ja bym chyba komuś takiemu w końcu roztrzaskał talerz na głowie, żeby choć raz powiedział mi, że jestem nienormalny :D

Posted on 22:30 by Unknown

28 comments