niedziela, 27 grudnia 2015

Dawno mnie tu nie było. Mam wrażenia jakby to nie były dwa tygodnie, ale całe wieki! A może to po prostu wszystko wina zakrzywionej, internetowej czasoprzestrzeni, w której święta zaczęły się już 13 grudnia? Chyba chciałbym, żeby tak było, ale to nieprawda! 
Moja przerwa świąteczna zaczęła się 22 grudnia. Tak! Tylko na dwa dni przed świętami, więc jak już udało mi się wrócić do domu, to okazało się, że do Świąt zostało jakieś około 48 godzin a ja potrzebowałbym drugie tyle, żeby się ze wszystkim w czasie wyrobić. Jakby tego było mało, to w radiu co chwilę słychać tylko Snow is falling. Jeśli ktoś z was poczuł się w tym momencie urażony, że zbezcześciłem jego ulubioną piosenkę, to niech lepiej tu nie wraca przez najbliższe kilka dni dopóki nie napisze nic nowego. Ja tymczasem zajmę się problemem, którego wielu z nas już nawet nie zauważa, bo przecież Last Christmas w naszych domach na święta to już prawie jak tradycja...

Cudze chwalicie, swego nie znacie





Szkoda, że tak bardzo chora, bo ja rozumiem, że Polska jest w Unii Europejskiej a to oznacza, że jesteśmy jedną wielką rodziną, która wypadałoby, żeby potrafiła się ze sobą porozumieć, ale nie w imię wyzbycia się własnych wartości, kultury, języka...A tak się właśnie dzieje i nie mówcie mi, że tego nie zauważacie. Przecież wystarczy tylko spojrzeć na dzieci, które w tej pogodni za byciem kimś wartościowym od najmłodszych lat uczą się, że jabłko po angielsku, to apple a kiedy piszą dyktando z języka polskiego to okazuje się, że nie żaba i rzeka sprawiają problem ale właśnie jabłko, bo przecież do tej pory było tylko apple. 
Z resztą jabłko to tylko jeden z niewielu przykładów "przenikania kultury". Bardzo prosto można to zaobserwować chociażby w czasie Świąt Bożego Narodzenia, kiedy gro matek przychodzi do kościoła ze swoimi dziećmi a one słysząc "W żłobie leży" ani mee, ani bee, ani nawet kukuryku. No, bo niby skąd mają te kolędy znać, jak w przedszkolu śpiewa się po angielsku, w szkole śpiewa się po angielsku, w domu też słychać tylko radio, w którym już coraz mniej polskich kolęd i pastorałek. 


No, ale dobrze zejdźmy już może trochę z  z tematu bezczeszczenia Świąt a skupmy się teraz na czymś przyziemnym i praktycznym, bo przecież angielski przydaje nam się nie tylko podczas śpiewania "Last Christmas", ale przede wszystkim do tego, żeby bez przeszkód rozmawiać z drugim człowiekiem nawet jeśli jest z drugiego końca świata. I oczywiście wszystko ładnie, pięknie, bo idea wzniosła. Niestety, to tylko idea... Siedzimy sobie wygodnie na tych czterech literach, przez 12 lat edukacji, gdzie od podstawa uczymy się dwunastu angielskich czasów, żeby biegle móc władać tym powszechnym we wszystkich krajach świata językiem. Całe szczęście, że w czerwcu są już wakacje, bo nareszcie na tak długo wyczekiwanym obozie/wakacjach będzie można się z tych językowych umiejętności sprawdzić. No, więc dobrze; przyjeżdżamy do hotelu, rozpakowujemy walizki i idziemy na miasto, gdzie przemili mieszkańcy tej turystycznej miejscowości są tak mili, że w każdym naszym problemie chcą nam pomóc. Wystarczy się tylko z nimi dogadać, ale co to dla nas. Dwanaście lat nauki języka w szkole, na klasówkach same piątki, no i z matury 90%. No po prostu genialnie! Szkoda, że to wszystko tylko teoria a w praktyce wygląda to mniej więcej tak:





A przecież wystarczyło by w przedszkolu, czy szkole zatrudnić nauczyciela angielskiego z prawdziwego zdarzenia i może nie wszystkie, ale większość problemów sama by się rozwiązała. Po pierwsze taki człowiek na pewno nie mówiłby w naszym języku, więc chcąc, nie chcąc zostalibyśmy zmuszeni, żeby się tego języka nauczyć. Różnica jest tylko taka, że to by była prawdziwa nauka, gdzie oprócz rozwiązania zadania w podręczniku z wynikiem 10/10 moglibyśmy w bardzo prosty sposób sprawdzić, czy rzeczywiście ta piątka na świadectwie jest odzwierciedleniem naszych umiejętności językowych, czy może bezsensownego kucia na pamięć regułki z budową zdania w Past Perfect Continuous, która mnie szczerze mówiąc niewiele mówi: Podmiot + had + been + czasownik z końcówką "-ing", która do dziś kojarzy mi się tylko z bankiem. 

Posted on 12:47 by Unknown

No comments

niedziela, 13 grudnia 2015

Chociaż...żyjemy w takich czasach, że nigdy nic nie wiadomo. Skoro (podobno) można w markecie kupić zdrowe jabłka, które nie są poobgryzane przez robaki, to czemu by nie poprosić w kwiaciarni o różę bez kolców. Przynajmniej będziemy mieli pewność, że nasze ręce przy tym nie ucierpią a i język nie będzie się musiał męczyć z salwą odpowiednich w takiej chwili epitetów. Bo z różami zawsze jest ten sam problem, że patrzymy na piękno ich kwiatu zapominając o kolcach. Nawet osioł ze Shreka o nich zapomniał! :D Dlaczego?
Może zamiast o kolach myślał właśnie o róży, może był tak zakręcony jak ja, a może po prostu się zakochał. Jest jeszcze jedna możliwość, ta najgorsza..., gdzie wszystkie trzy opcje są możliwe.



Bardzo często jest tak, że piękno, nawet to powierzchowne nas zachwyca, robi dobre pierwsze wrażenie a my jako ludzie często wierzymy, że ten obrazek to nie jakaś tam fikcja literacka, czy inna, ale, że to może zdarzyć się naprawdę. Pisząc "to" mam na myśli mnóstwo rzeczy , których nie sposób wymienić, bo może to być nowa pralka, wyjazd na Karaiby, albo miłość, która sama wsobie jest pojęciem tak abstrakcyjnym, że może dotyczyć nawet pralki.
Widzimy ten kwiat coraz bliżej i bliżej. W końcu jest tak blisko, że chemy go dotknąć i wtedy...auć! Kolce!
I znowu kolcami mogą być pieniądze, transport pralki do domu, albo fakt, że po kilku latach znajomości dowiadujesz się od sowjego przyjaciela, rzeczy które Cię w nim przeraża, ale...

Zawsze masz wybór

Bo to nigdy nie jest tak, że jest wyłącznie jedna droga dla każdego do osiągniecia celu a cały problem polega na tym, że musisz wybrać tą najlepszą. Jeśli jesteś człowiekiem biznesu, to pewnie zdecydujesz się na te Karaiby. Będizesz tak długo i usilnie szukał sposobu na zdobycie pieniędzy na wyjazd, że zapomnisz, po co te pieniądze właściwie były Ci potrzebne. Albo druga opcja, w której Ty; człowiek, który zawsze osiąga to czego chce, będziesz tak zmęczony omijaniem tych wszystkich kolców, że widok róży wcale nie będzie Cię cieszył. Kto by pomyślał, że kwiaty mogą być takie uparte. Ale na szczęście jest na to sposób!


Nie uciekaj - zaakceptuj kolce

O 22:30 fani kreskówek i wszyscy z wybujałą wyobraźnią mają teraz pewnie w głowie obraz goniących ich kolców róży, które wołają: "Przytul mnie!", ale nie do końca o to mi chodzi.

Prawda ma to do siebie, że jest bolesna, ob kolców tak naprawdę nie da się pozbyć. One zawsze będą niezależnie od tego ile razy byś uciekał zmieniając drogę, czy odpuszczając sobie kupno pralki, żeby wyjechać w końcu na te zasrane Karaiby. Takie kolce potrafią też być bardzo mściwe. Wiesz...niekoniecznie muszą mścić się na Tobie; Znalazłeś róże, ale miał kolce, więc poszedłeś szukać dalej. Po drodze był tulipan, ale czerwony a żółtych nie znalazłeś. W końcu doszedłeś na pustynię, gdzie zostały tylko kaktusy...Paradoksalnie kaktusy są brzydsze od tulipanów i mają kolce.

Człowiek jest bardzo upartym stworzeniem

Do czasu, kiedy zorientuje się, że taj jego zawziętość, to docinanie się od kolców, wręcz uciekanie przed nimi, nie sprawia komuś przykrości. Dziwne prawda? Cały ten czas chodziło przecież o Ciebie, o Twój cel, którym była niekłująca róża a teraz nagle nie wiadomo skąd okazuje się, że te kolce już dużo wcześniej odpuściły tobie. Najzwyczajniej stwierdziły, ze to nie ma sensu i zabrały się za wyrządzanie krzywdy Twoim najbliższym. Teraz boli dużo bardziej, prawda? A wystarczyło po prostu zaakceptować róże z kolcami.



Posted on 22:30 by Unknown

No comments

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Bo to kolejne cudowne osiągnięcie naszej cywilizacji, które zamiast udowadniać potęgę ludzkiego rozumu, cofa nas w rozwoju o jakieś 100 lat za murzynami, którzy może i są odmienni kulturowo, mają mniej rozwiniętą technologię i dużo gorszą sieć informacyjną, przede wszystkim jeśli chodzi o media, ale i bez tego są od nas mądrzejsi o jakieś setki, jak nie tysiące lat do przodu. I wbrew pozorom, nie ma w tym żadnej wiekszej filozofii, jest tylko ciężka praca, bez miejsca na litość.
A my dzisiaj popadamy w takie skrajności, bo z jednej strony umywamy ręce od czarnej roboty a z drugiej, jeśli widzimy, że ktoś sobie nie radzi, to próbujemy go wyręczać. W szczególności mówię tu o osobach niepełnosprawnych.



Być może zaraz wjedzie na mnie grono ludzi o dobrych sercach (niestety bez rozumu), że jak to można takiej osobie na wózku nie pomóc zrobić chociaż głupich zakupów? Przecież to niehumanitarne!

No właśnie problem, w tym, że jest zupełnie odwrotnie...
Wyboraź sobie teraz, że mieszkasz w bloku z windą a Twoim sąsiadem jest dwudziestoparo letni meżczyzna na wózku, który codziennie na 8 rano wychodzi do pracy a wracając robi zakupy w osiedlowym markecie. Ty widząc jak pakuje te wszystkie rzeczy do reklamówki, chcesz mu pomóc i dlatego zaczynasz te rzeczy pakować razem z nim. Czy jest coś gorszego od wpakowania tych zakupów? Oczywiście, że tak! Wniesienie ich na piąte piętro w bloku z windą. A wszystko to nie w geście (jak Ci się wydaje) pomocy, ale z litości...

Z czasem stajesz się zależny

Pomyśl sobie, że (odpukać w niemalowane) sąsiad umiera... Był dla Ciebie przecież jedyną osobą, na której mógłeś polegać, do tego stopnia, że zapomniałeś o tym, że jesteś przecież jeszcze ty sam!
Wszystkim tym, którzy jeszcze nie bardzo wiedzą o co mi właściwie chodzi należy się jednak dłuższe wyjaśnienie.

Nie lubię litości bo...

Za dużo w niej pomocy dla samej pomocy a nie konkretnego działania. Nie sądzę, że jest coś złego w angażowaniu się w wolontariat, czy bezinteresownej pomocy niepełnosprawnemu koledze, ale nie zapominajmy, że ona musi mieć jakiś cel. Jeśli Twój niepełnosprawny sąsiad świetnie radzi sobie z zakupami, to może wystarczy mu tylko otworzyć drzwi do klatki, żeby mógł tam bez trudu wjechać? W ten sposób też mu pomożesz, ale nie wyręczysz go w codziennych obowiązakch do tego stopnia, że kiedy odejdziesz nie bedzie umiał sobie nawet obiadu ugotować. Takie pseudo-pomaganie pokazuje tylko innym, że...

Jesteś niepełnosprawny, więc jesteś słaby...



Choć tak naprawdę, to poza tym wózkiem nic Ci nie dolega. Możesz pracować, sprzątać, robić zakupy, umawiać się na randki a nawet możesz zostać królem parkietu. Problem w tym, że niestety nim nie zostaniesz, bo za bardzo przejmujesz się co inni powiedzą. Wszyscy na tej imprezie są przecież zdrowi (mają dwie sprawne nogi). Tylko, czy to znaczy, że dzięki temu bawią się lepiej? Patrząc na te pełne wódki stoliki szczerze w to wątpię. Ty jednak nadal nie jesteś traktowany, tak jak powinieneś, czyli...

Na równi z innymi

Nie możesz iść z kolegami na piwo, bo oni chodzą tak szybko, że za nimi nie nadążasz. Poza tym, jak w trakcie wyjedzie jakaś afera, to jak będziesz uciekał? Przecież w tym wózku nie masz wmontowanego silnika.

A kółka to co, są niby dla ozdoby? Na dobrą sprawę jakby ktoś pomyślał, to nie widzę problemu, żeby wziąć swojego niepełnosprawnego kolegę a w trakcie ucieczki przed tymi upośledzonymi driftować na tym wózku tak jak Julien. Przecież każdy człowiek ma prawo do dobrej zabawy. Dlatego cieszę się, że...

 Ja tej litości nie doświadczyłem

W szkole nabijali się ze mnie; że jestem mały i nawet do parapetu nie potrafię dosięgnąć, że jestem rudy a z rudymi to nikt się nie bawi. Mówili też, że mam w końcu śiągnąć ten zardzewiały hełm, bo wojna się już skończyła.

Ale na szczęście w porę zrozumiałem, że nie warto się tym przejmować, bo mówią to osoby, które w wieku 12 lat nie mają zielonego pojęcia czym naprawdę jest choroba, dla których wskoczenie na kalorofer, żeby na nim usiąść jest ważniejsze od zawiązania sznurówek i które (nawet w wieku tych 12 lat) niewiele wiedzą o życiu.

Posted on 19:11 by Unknown

No comments

środa, 2 grudnia 2015

A może jedno i drugie? Wiecie tak dla rozrywki; "żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka raz chłopaczek" No bo, w końcu jakoś te wszystkie przyjaźnie trzeba ze sobą pogodzić co nie?


Żartowałem!



Mam nadzieję, że się nie nabraliście. Oczywiście mam wielu znajomych no i oczywiście znajome, przyjaciół i przyjaciółki, z którymi znam się można by powiedzieć od wieków. Wiedzą o mnie już tak dużo,że mogliby mnie od tak znienawidzić, ale tego nie robią, czyli, że są tak samo zakręceni jak ja. Wierzą mi na słowo, że pójdę na imprezę i wiedzą, ze ściemniam, kiedy mówię im, że wypiłem czteropak. I podobnie jest w relacjach z dziewczyną. W sumie, to nawet tak samo, tylko inaczej, bo nawet jeśli masz taką z którą można konie kraść, to musisz wiedzieć co mówić a czego nie i w jakim momencie. Moim zdaniem to właśnie jest jedna z podstawowych różnic między przyjaźnią a miłością, chociaż i tutaj upierdliwi powiedzą, że to jeszcze przecież o niczym nie świadczy. Wiecie, co? Możecie sobie mówić co chcecie, bo dla mnie...

To tylko znajoma


Taaa jasne a powiedz taki tekst przy swojej dziewczynie, to dostaniesz prezent: patelnią w łeb! Jeśli masz szczęście i Twoja dziewczyna jest akurat łaskawa, bo ma dziś dobry dzień, to przeżyjesz. Gorzej z Twoją przyjaciółką. Bo niestety prawda, jest taka, że kobieta to cudowne, ale też cholernie zazdrosne stworzenie. I tutaj znowu możecie mówić, że niee, że wcale tak nie jest! Moja xyz jest na to żywym dowodem, ale ja wam i tak nie uwierzę, dlatego, że jestem społecznikiem i z tego tytułu mam ewidentnie przesrane, bo...

Każda dziewczyna jest zazdrosna



Nie polecają się w tej chwili wszyscy faceci, którzy są w życiu często w pięciu miejscach na raz i w każdym z tych miejsc mają kogoś znajomego, ale to są tylko znajome, do notatek, od siedzenia przy pizzy i piwie w dwudziestu w trzy osobowym pokoju, od rzucania w najmniej odpowiednim momencie przypałowymi faktami o Tobie, bo znają Cię często o wiele dłużej niż Twoja miłość. Tylko, że jest jedno ale... Ten nasz jeden kartonik, który nas tak często ogranicza daje Wam, kobietom w tym momencie stukrotną przewagę nad każdą inną kobietą na ziemi. Bo okej możemy się spotkać z koleżanką po obgadywać stare czasy, kiedy wrzeszczało się na siebie przez pół podwórka i pośmiać z głupich odpowiedzi przy tablicy przez połowę ogólniaka, w zasadzie to ta koleżanka może nam się nawet podobać,  ale przecież nie będziemy się z nimi całować a już na randkę to na pewno bym się z nią nie umówił. No, bo przecież ile można. Z jedną to jeszcze okej, ale z kilkoma? To, by przecież język z bólu odpadł. I okej, całowanie się akurat jest jedną z bardziej higienicznych czynności, ale bez przesady...

Dlatego też nie bardzo rozumiem dziewczyny, które każą się całować w policzek na pożegnanie. bo dla mnie to już jest przegięcie. Co innego się lekko przytulić, to rozumiem, bo sam jestem świadkiem wielu takich sytuacji, gdzie pary wychodzące z domówki, przytulają się do swoich znajomych na pożegnanie. Od jakiś tam przyjęty zwyczaj i wydaje mi się, że nie ma co z tego robić zamieszania. Tym bardziej, że jednak większość tego typu spotkań kończy się normalnym pożegnaniem a przytulanie jest lepszą opcją podczas oglądania komedii romantycznych.
No dobra, ale skoro przytulać się można w zasadzie z każdym (oczywiście odmiennej płci), to...


Skąd wiadomo, że to miłość?



To proste. Wystarczy na przykład, że podczas waszych kuchennych rewolucji powiesz jej, że w sumie to jesteś ciekaw jakby wyglądała z tą miską na głowie a ona odwdzięczy Ci się mieszanką z mąki i jajek na twarzy a na koniec robicie sobie wspólne zdjęcie; "Będzie co dzieciom w przyszłości pokazywać". Jeżeli czytasz, to chociaż nadal jesteś singlem, to od razu Ci mówię, że nie zrozumiesz. I nie mówię tego, żeby zrobić komuś na złość, tylko po prostu dlatego, że już to przerobiłem. Bo miłości nie da się zdefiniować raz a dobrze, chociaż naukowcy mówią, że i na to są odpowiednie dowody. Zwłaszcza biolodzy, którzy miłość upatrują w procesach chemicznych naszego organizmu. Tak wiem, spieprzyłem wam teraz cały romantyzm, ale spokojnie, bo to na szczęście nie czas na


Motyle w brzuchu





Które nadal są dla mnie fenomenem! Ale... na tym chyba właśnie polega miłość, że nie da się jej w żaden sposób udowodnić, bo to się po prostu czuje. Nie ma; za ostatnio postawione piwo, za wrzask o zostawioną szklankę na podłodze, czy za tą różę, która zwiędła, bo przyszedł już jej czas. Tego po prostu nie ma, bo to nie przyjaźń.


Ale, żeby mnie ktoś nie zaskoczył jakimś nieprzewidzianym pseudo - konstruktywnym hejtem, to podyskutujmy jeszcze o tym, czy "z tego musi być miłość", to skuteczne zasada. Nie mam zamiaru tutaj teraz generalizować, że jest tak a tak i czy to prawda. Znam ludzi, którzy od gimnazjum za sobą latali i nadal są szczęśliwą parą a znam i takich, co mówili: "W końcu znalazłem kogoś, na kogo tak długo czekałem" A ta pseudo-miłość odeszła i to w dodatku bez słowa. Bo w życiu jest jak w totolotku; Żeby wygrać, trzeba grać!

Posted on 22:00 by Unknown

No comments