Dawno mnie tu nie było. Mam wrażenia jakby to nie były dwa tygodnie, ale całe wieki! A może to po prostu wszystko wina zakrzywionej, internetowej czasoprzestrzeni, w której święta zaczęły się już 13 grudnia? Chyba chciałbym, żeby tak było, ale to nieprawda! 
Moja przerwa świąteczna zaczęła się 22 grudnia. Tak! Tylko na dwa dni przed świętami, więc jak już udało mi się wrócić do domu, to okazało się, że do Świąt zostało jakieś około 48 godzin a ja potrzebowałbym drugie tyle, żeby się ze wszystkim w czasie wyrobić. Jakby tego było mało, to w radiu co chwilę słychać tylko Snow is falling. Jeśli ktoś z was poczuł się w tym momencie urażony, że zbezcześciłem jego ulubioną piosenkę, to niech lepiej tu nie wraca przez najbliższe kilka dni dopóki nie napisze nic nowego. Ja tymczasem zajmę się problemem, którego wielu z nas już nawet nie zauważa, bo przecież Last Christmas w naszych domach na święta to już prawie jak tradycja...

Cudze chwalicie, swego nie znacie





Szkoda, że tak bardzo chora, bo ja rozumiem, że Polska jest w Unii Europejskiej a to oznacza, że jesteśmy jedną wielką rodziną, która wypadałoby, żeby potrafiła się ze sobą porozumieć, ale nie w imię wyzbycia się własnych wartości, kultury, języka...A tak się właśnie dzieje i nie mówcie mi, że tego nie zauważacie. Przecież wystarczy tylko spojrzeć na dzieci, które w tej pogodni za byciem kimś wartościowym od najmłodszych lat uczą się, że jabłko po angielsku, to apple a kiedy piszą dyktando z języka polskiego to okazuje się, że nie żaba i rzeka sprawiają problem ale właśnie jabłko, bo przecież do tej pory było tylko apple. 
Z resztą jabłko to tylko jeden z niewielu przykładów "przenikania kultury". Bardzo prosto można to zaobserwować chociażby w czasie Świąt Bożego Narodzenia, kiedy gro matek przychodzi do kościoła ze swoimi dziećmi a one słysząc "W żłobie leży" ani mee, ani bee, ani nawet kukuryku. No, bo niby skąd mają te kolędy znać, jak w przedszkolu śpiewa się po angielsku, w szkole śpiewa się po angielsku, w domu też słychać tylko radio, w którym już coraz mniej polskich kolęd i pastorałek. 


No, ale dobrze zejdźmy już może trochę z  z tematu bezczeszczenia Świąt a skupmy się teraz na czymś przyziemnym i praktycznym, bo przecież angielski przydaje nam się nie tylko podczas śpiewania "Last Christmas", ale przede wszystkim do tego, żeby bez przeszkód rozmawiać z drugim człowiekiem nawet jeśli jest z drugiego końca świata. I oczywiście wszystko ładnie, pięknie, bo idea wzniosła. Niestety, to tylko idea... Siedzimy sobie wygodnie na tych czterech literach, przez 12 lat edukacji, gdzie od podstawa uczymy się dwunastu angielskich czasów, żeby biegle móc władać tym powszechnym we wszystkich krajach świata językiem. Całe szczęście, że w czerwcu są już wakacje, bo nareszcie na tak długo wyczekiwanym obozie/wakacjach będzie można się z tych językowych umiejętności sprawdzić. No, więc dobrze; przyjeżdżamy do hotelu, rozpakowujemy walizki i idziemy na miasto, gdzie przemili mieszkańcy tej turystycznej miejscowości są tak mili, że w każdym naszym problemie chcą nam pomóc. Wystarczy się tylko z nimi dogadać, ale co to dla nas. Dwanaście lat nauki języka w szkole, na klasówkach same piątki, no i z matury 90%. No po prostu genialnie! Szkoda, że to wszystko tylko teoria a w praktyce wygląda to mniej więcej tak:





A przecież wystarczyło by w przedszkolu, czy szkole zatrudnić nauczyciela angielskiego z prawdziwego zdarzenia i może nie wszystkie, ale większość problemów sama by się rozwiązała. Po pierwsze taki człowiek na pewno nie mówiłby w naszym języku, więc chcąc, nie chcąc zostalibyśmy zmuszeni, żeby się tego języka nauczyć. Różnica jest tylko taka, że to by była prawdziwa nauka, gdzie oprócz rozwiązania zadania w podręczniku z wynikiem 10/10 moglibyśmy w bardzo prosty sposób sprawdzić, czy rzeczywiście ta piątka na świadectwie jest odzwierciedleniem naszych umiejętności językowych, czy może bezsensownego kucia na pamięć regułki z budową zdania w Past Perfect Continuous, która mnie szczerze mówiąc niewiele mówi: Podmiot + had + been + czasownik z końcówką "-ing", która do dziś kojarzy mi się tylko z bankiem.