poniedziałek, 8 lutego 2016


Posted on 23:10 by Unknown

No comments

sobota, 30 stycznia 2016

Taka smutna prawda, bo obojętnie, czy masz lat pięć, trzydzieści, czy pięćdziesiąt, to nadal jesteś tym samym Janem Kowalskim, co w szkole średniej. Co prawda postarzałeś się trochę, posiwiałeś gdzieniegdzie, zapuściłeś brodę, ale w gruncie rzeczy nic a nic się nie zmieniłeś. Mówisz sobie: Nieprawda! Przecież minęło tyle lat, zdążyłem cztery razy zmienić pracę, w tym czasie skończyć trzy kierunki studiów, zbudować dom, posadzić drzewo i spłodzić syna. I żyjesz tak sobie spokojnie, w tej błogiej nieświadomości przez lata. Ale jak to śpiewała Anna Jantar; "Nic nie może przecież wiecznie trwać..."


Jest niedziela. Jak co tydzień wychodzisz popołudniu na spacer a tu nagle jak jakiś dziki zwierz, wybiega zza drzewa twoja zziajana przyjaciółka z liceum. Jest trochę zszokowana twoim widokiem, bo nie widzieliście się od dobrych paru lat, chociaż mieszkacie tylko kilka kilometrów od siebie. Za nic w świecie nie chcesz doprowadzić do niezręcznej ciszy, dlatego nieporadnie zaczynasz dialog:

- Nic się nie zmieniłaś. Nadal tak pięknie wyglądasz.
- Ty też. Nadal nosisz zegarek na prawej ręce.

Także pamiętajcie: możecie się zmieniać, ale najważniejsze jest... 

Pierwsze wrażenie 

Tak! Ja bardzo dobrze wiem o tym, że pierwsze wrażenie bardzo często jest błędne, bo oceniasz książkę po okładce, ale powiedzcie szczerze, kto z was tak nie robi? 
Spotykasz kumpla, którym w podstawówce wszyscy pomiatali, bo wyglądał co najmniej nieciekawie, a wszystko to za sprawą ciuchów od starszego brata:

Nowe buty z charakterystyczną literą na zewnętrznej stronie, elegancka biała koszula i nawet nogawki w spodniach idealnie dopasowane długością. Myślisz sobie: To chyba jakiś żart! Przecież Jacek nie miał brata bliźniaka. No, bo przecież to niemożliwe, żeby to był on, skoro zawsze ubierał się jak sierota.
Stoisz tak i myślisz, czy to przypadkiem nie jest jakieś deja vu i budzisz się dopiero, kiedy obok ciebie przechodzi elegancko ubrana kobieta, której perfumy czujesz jeszcze przez kilka minut po przejściu. Próbujesz powoli wrócić do szarej rzeczywistości i nagle dostajesz z liścia w twarz! Na szczęście nie od niej, ale od życia, bo okazuje się, że to co przed chwilą zobaczyłeś to nie był sen a tamta kobieta właśnie odchodzi z twoim przyjacielem, którego nadal wszyscy uważają za sierotę.

Więc pytasz siebie z niedowierzaniem; Jak to możliwe?!
No widzisz; widocznie chłopak się ogarnął, ustatkował, znalazł w końcu swój styl a oprócz tego, prawdziwą miłość. Ty niestety nadal jesteś singlem, więc może przestań wytrzeszczać gały i zrób coś z tym?

O ile Ci się oczywiście w ogóle chce, bo niestety, ale mamy taką dziwną tendencję, że najlepiej to byśmy tylko siedzieli, narzekali i obgadywali. Pod tym kątem to akurat chyba wszyscy jesteśmy zgodni, że ludzie się nie zmieniają. 

Człowieku, miej rozum!


Albo przynajmniej jakiekolwiek jego resztki. Po pierwsze; wszystko się zmienia, czy tego chcesz czy nie. Czas, pieniądze, rzeczy i ludzie. To, że ktoś w szkole był nieudacznikiem, nie znaczy wcale, że będzie nim do końca swojego życia. Może nie znalazł jeszcze swojego celu, może miał problemy w domu, może już wtedy szukał tej prawdziwej miłości, którą ty miałeś od zawsze, bo miałeś normalną rodzinę.

Po drugie; Jak możesz ocenić kogoś po pięciu minutach, często tylko gapienia się jak w lusterko?! Aaa no, tak, wybacz zapomniałem, że przecież spędziłeś z nim dziesięć lat w jednej szkolnej ławce. Tylko, że to już przeszłość. Są tacy, którzy tą przeszłością żyją, bo były to ich najlepsze lata, ale są też tacy, którzy najchętniej wycięliby ten kawałek historii ze swojej pamięci, zgnietli jak kulkę papieru i spalili doszczętnie. A Ty masz prawo tylko to tego, żeby siedzieć, obserwować i się z tym faktem pogodzić. 

Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. No, bo jak niby mam uwierzyć w to, że ten wkurzający Jacek ma teraz więcej szczęścia ode mnie. W dodatku nadal jak na niego patrzę, to mam przed oczami, tego wkurzającego kurdupla, któremu wszyscy robili na złość. Mhh..może to właśnie dlatego denerwował innych swoją osobą, może to była jego strategia obronna? 

Tak sobie siedzisz i myślisz, myślisz i siedzisz. W końcu dochodzisz do wniosku, że w sumie, może warto do niego spróbować zagadać, no już nie dziś, ale może jutro. W sumie to nie masz nic do stracenia. Ale uważaj i nie oczekuj zbyt wiele, bo...

Człowiek tak łatwo nie zapomina


Żeby nie powiedzieć, że nigdy, więc nie oczekuj, że w ogóle będzie chciał z Tobą rozmawiać. Bardzo możliwe, że odwróci się do Ciebie dupą, tak jak ty zrobiłeś to kiedyś. W końcu ma do tego prawo, co nie? 
Może też, w przeciwieństwie od Ciebie okazać się człowiekiem, obrócić w żart te wszystkie kpiny i powiedzieć Ci, że dobrze jest się w końcu spotkać. Bo...

Ludzie się nie zmieniają

Najczęściej tylko z wyglądu i to tylko w naszej głowie a tak naprawdę, to nigdy już nie będą tymi samymi ludźmi, których poznaliśmy w szkole, czy przedszkolu. Wszystko ma swój czas, więc przychodzi też czas na wnioski; po skończeniu szkoły, po rzuceniu pracy, czy po ostrej konfrontacji z ludźmi, których czasami masz ochotę zatłuc na miejscu, ale nie zrobisz tego, bo pójdziesz siedzieć. To wszystko przez lata kształtuje nasz charakter, więc proszę Cię; nie gadaj pierdół, że ludzie się nie zmieniają.

Posted on 22:00 by Unknown

No comments

niedziela, 24 stycznia 2016

Do startu, gotowi...FALSTART! 
I znowu zaczynasz "od początku" (aż słyszę ten głos lektora z gry, kiedy nie dane mi jest przejść do kolejnego etapu), tylko pamiętaj, że czas, to pieniądz a Twoje pięć minut już nigdy nie wróci. Bardzo optymistycznie, co nie? 
Ale spokojnie, wasze ciśnienie zaraz wróci do normy, bo właśnie pracuje nad nim genialny mówca motywacyjny, przy czym trzepie z tego grubą kasę, wciskając Ci do łba gówno warte placebo. O czymś zapomniałem? No, przecież! Twoje pięć minut - właśnie minęło...

Życie jest niesprawiedliwe...


Bo jest tylko jedno, w dodatku, cokolwiek by się nie działo, zawsze jest za krótkie (ciekawe, czy Wy też zastanawiacie się w tej chwili, dlaczego nie urodziliście się kotem). Nieważne, czy masz lat piętnaście, trzydzieści pięć, czy pięćdziesiąt, bo i tak zawsze Ci będzie za mało. Przecież...to nie może być koniec. Ta konferencja powinna trwać jeszcze co najmniej dwie godziny, albo być cyklicznie powtarzana co miesiąc. No, ale nie jest...Właśnie się kończy a Ty nie zdążyłeś na najważniejszą dla Ciebie chwilę: wystąpienie ulubionego konferansjera, bo akurat Cię przycisnęło i cudem udało Ci się uratować, przed wciągnięciem w bezgraniczną otchłań muszli toaletowej. Trudne sprawy, ale z czegoś trzeba być w życiu zadowolonym, co nie?

Tylko jak?

Skoro z pięciu minut, zostały Ci już tylko dwie a Ty musisz jeszcze zrobić pranie, napisać pracę zaliczeniową, nowego posta na bloga i wypadało by zdążyć się umyć przed spotkaniem z dziewczyną. Szczerze? Nie wiem. Nie odpowiem wam na to pytanie, bo nie chcę, żebyście uznali mnie za kłamcę. Tych już mamy aż za nadto a każdy z nich pisze to samo: DOBRA ORGANIZACJA CZASU. Żeby tylko im się przypadkiem od tej perfekcyjności w dupie nie po przewracało.

Może uznacie, że w tej chwili kompletnie od czapy zmieniam temat, ale czasami zastanawiam się, czy Ci wszyscy perfekcjoniści są robotami bez uczuć, czy tylko tak świetnie udają. Mówią nam, że rzeczy dzielą się na ważne i ważniejsze, tylko tak naprawdę ilu z was potrafi dobrze wybrać, tak, żeby nie mieć potem wyrzutów sumienia? No właśnie... Bo tu już nie chodzi o to pranie, czy sprint do toi-toia, ale o to, żeby być w zgodzie z samym sobą. Jasne, że jak nie zdążysz na początek przemówienia, to świat się nie zawali (ani ten Twój a już na pewno nie cały), ale nie dowiesz się już dlaczego taki, a nie inny temat na dzisiejsze spotkanie. Chociaż tu sprawa jest jeszcze całkiem prosta, bo myślenie samo w sobie nie niesie zbyt wielu konsekwencji. No okej, cierpi na tym nasz mózg, ale tylko nasz. Pytanie tylko, ile jest on w stanie wytrzymać i jak długo? A wszystko tak naprawdę zależy od jednego prostego pytania:

Co mówić a czego nie?


I najważniejsze: kiedy? Bo zostało Ci tak naprawdę już tylko 60 sekund, więc masz do wyboru:
a) Wbić się w sztywne ramy otoczenia i zacząć od samego początku: Jestem wąski w biodrach z miejscowości koło autostrady, interesuje się strukturą nawierzchni drogi pod asfaltem itd. 
b) Powiedzieć coś kompletnie od czapy, co rozbawi większą część towarzystwa, ale w zamian zostaniesz zhejtowany przez Józka, bo jego zdaniem: Nie tak to miało wyglądać...(facepalm). Cokolwiek byś nie zrobił, czegokolwiek nie powiedział, to i tak zawsze ktoś będzie Twoją wypowiedzią rozczarowany, zażenowany, wkurzony.

Masz 60 sekund i ani minuty więcej. Nie zdążysz powiedzieć wszystkiego co byś chciał, więc pogódź się z tym. Pamiętaj tylko o tym, że ludzie potrafią być okrutni, chociaż w sumie...to już twój problem.

Posted on 22:41 by Unknown

No comments

niedziela, 17 stycznia 2016

No cóż, jak to mówią prawda boli... I chociaż wszyscy to wiemy to i tak większość z nas boi się ją usłyszeć. Dlaczego? Bo póki łazisz taki brudny, nieogarnięty tylko po swoim terenie, to nikogo to nie obchodzi - twoje życie, rób z nim co chcesz. No, chyba, że zaczynasz się integrować ze społeczeństwem,  albo przynajmniej zaczynasz chcieć a ktoś w odpowiedzi na Twoje: "cześć!" odpowiada: Spadaj! Nie lubię Cię, bo śmierdzisz. 


To się nazywa chamstwo!
Mówicie...I macie rację, bo jak zdrowo myślący, w dodatku wykształcony człowiek może powiedzieć na "dzień dobry" coś takiego. A jeszcze wyobraźcie sobie, że pada to z ust przeciętnego nastolatka, czy studenta. Aż czuję ten hejt w pogardliwym spojrzeniu od starszej pani, która właśnie przechodzi obok. Tylko, że...Ona mu tego nie powie.

Przejdzie obok, popatrzy z litością i tyle ją widzieli. Z jednej strony - no spoko, przynajmniej ten brudas jej nie zapamięta, z drugiej - jest ona kolejną osobą, jedną z wielu, która doprowadzi do tragedii tego młodego człowieka. Tak! Młodego, bo przecież skądś te nawyki muszą się brać a wszyscy dobrze wiemy, że te najlepsze i te najgorsze nabywamy właśnie w dzieciństwie.
Szkoda tylko, że one nie znikają tak szybko jak się pojawiły. Bo wiecie, Ci ludzie maja strasznie słabą psychikę. Powiesz takiemu z grzeczności: "przebierz się" a on odwróci się do Ciebie dupą, bo niestety ogona nie ma. Chociaż może to i dobrze, bo pewnie byłby nim smród.

Ci ludzie potrzebują pomocy...

Okej, zgadzam się, ale...To wcale nie jest takie proste. Udowodniłbym wam to, ale w tej chwili musicie mi uwierzyć na słowo, że miałem taki przypadek obok siebie przez całe dwa lata. Ten (biedny człowiek) bo inaczej się tego nazwać nie da, w społeczeństwie w zasadzie nie istniał. I nie to, że nie mógł, czy coś - on po prostu tego nie chciał! Zawsze siadał sam, drugie śniadanie jadł sam, nawet na przerwie siedział sam. Czasami do niego podchodziliśmy próbując rozmawiać, ale to było takie wiecie; jak grochem o ścianę: tak, nie, no fajnie - i to była cała rozmowa. I bądź tu człowieku miły...

Tylko jak?


Pożycz długopis - ale tylko taki, który Ci się już nie przyda, bo nie wiadomo, czym się możesz zarazić. Z jednej strony brzmi absurdalnie, ale z drugiej; nie można przecież chodzi to łazienki, co 5 minut myć ręce z wymówką, że chyba macie już prostatę. Na szczęście jest jeszcze szansa na wyjście z tej sytuacji. Możecie takiemu brudasowi kupić...

Koszulkę 
T-shirt, czy jak zwał, tak zwał. Przykładowo taką za 10zł z targu, bo liczy się przecież gest! Nowa koszulka, nieważne ile by nie kosztowała będzie po prostu nowa, czysta, świeża. Najlepiej jeszcze, żeby była bawełniana, bo wiecie - szybciej wchłania pot. No, tylko, że tu znowu pojawia się problem, bo takiej bawełnianej koszulki na targu za 10zł nie kupisz a jak Ci się uda to będzie to czyste oszukaństwo. No chyba, że...

Dezodorant
Jakiś nie za drogi, ale żeby w miarę ładnie pachniał. Tak myślę, że to dobre rozwiązanie. Szkoda tylko, że tymczasowe. Bo co z tego, że kupię mu koszulkę i dezodorant, jak on w niej znowu będzie chodził przez kolejne dwa tygodnie aż mu się nie znudzi. Bo na to, że poczuje swój smród już nie ma co liczyć. W taki wypadku pozostaje tylko jedno rozwiązanie.

Mydło
I zimny prysznic! Trochę chamskie, ale skuteczne, bo przynajmniej daje do myślenia. A jak się skończy, (co teoretycznie powinno się stać po około tygodniu), to zawsze można kupić drugie - w końcu majątek nas to nie kosztuje a będzie szansa na pooddychanie świeżym powietrzem.

A prawda jest taka, że jeśli macie choć odrobinę rozumu, to nie kupicie takiej osobie ani koszulki, ani dezodorantu a już na pewno nie mydło! Bo będzie to po prostu szczyt bezczelności. Wyobraźcie sobie teraz, że to wy jesteście tym brudnym, zaniedbanym, nieogolonym i nieumytym człowiekiem i ktoś wam w prezencie podaruje mydło. Wszyscy dostają na prezent długopisy, książki, płyty ulubionego artysty a Ty dostajesz mydło. Szczerze? Ja chyba bym się popłakał... Z rozpaczy oczywiście. Bo wiecie...nawet ten brudny, zaniedbany, nieogolony ktoś, to też człowiek, który ma uczucia. 

Posted on 22:07 by Unknown

No comments

niedziela, 10 stycznia 2016

Święta, święta i po świętach! Znacie ten tekst prawda? No jasne, przecież ze wszystkich stacji radiowych i telewizyjnych dudnią nam o tym już od 27 grudnia. Wielu z nas przygotowywało się do niech przez cały adwent, żeby potem móc spokojnie usiąść do telewizora, czy raczej jego współczesnej wersji - komputera. Zwłaszcza jeśli jesteś facetem, bo...UWAGA

Każdy mężczyzna w coś gra


A jeśli nawet w tej chwili tego nie robi (albo się do tego nie przyznaje), to pewnie w przeszłości był zapalonym graczem w Tibię, Plemiona, czy jakieś inne gry. Pytanie, dlaczego? Bo mają stresującą pracę, bo chcą się na chwilę oderwać od rzeczywistości, albo dlatego, że kumpel go na to namówiło, bo przecież to świetna zabawa!

Jakich jeszcze argumentów używają nasi koledzy, oczywiście na równi z naszym mózgiem?

1. To przecież tylko gra.
2. Jak sobie pogram pół godzinki to przecież mi nie zaszkodzi.
3. No dobra, powiedziałem sobie, że nigdy w życiu, ale może to dobry sposób, żeby znaleźć z Józkiem w końcu wspólny język?

To wszystko są mity! Może nie takie jakie możemy poczytać u Parandowskiego, ale to nawet lepie, bo te współczesne są przez nas bardziej chwytliwie odbierane. W końcu żyjemy w erze mass mediów i to prędzej, czy później nas zgubi. Ale wróćmy może do tematu gier. 
Z zasady podejmujemy się czegoś (lub powinniśmy tak robić) z przyjemności a nie z nudnego obowiązku. Czyli jeśli chcemy sobie pograć w grę, to robimy to wtedy kiedy mamy czas, a nie kiedy tego czasu nie mamy. Gdyby to było takie proste w praktyce... No niestety nie jest. Każdy z nas mówi sobie: To tylko pół godziny. Tylko, że za pół godziny akurat będziemy mogli wybudować spichlerz, na co czekaliśmy przecież dobre dwa dni. No dobra, te 5 minut więcej przecież nikogo nie zbawi a spichlerz sam się nie wybuduje. Tym bardziej, że jeśli nie zużyjemy dzisiaj tego kamienia do budowy, to ktoś za kilka godzin nam go zwinie i tyle będzie z naszych planów rozwoju (to, że anty to już szczegół). A szkoda by było zmarnować, tyle naszej pracy i włożonego wysiłku, co nie?

No dobra, to jeszcze 15 minut a potem zabieram się za porządki w domu. Kopalnie w stanie hibernacji, zwierzątka nakarmione, to teraz można już wyłączyć kompa, ale zaraz... O! Józek się odezwał, ciekawe czego chce. 
- Stary ratuj! Potrzebuję Twojej pomocy, bo atakuje mnie ten gnojek co ostatnio a ja nie mam wystarczającej liczby żołnierzy, bo reszta śpi!
-Dobra, czekaj tam zaraz coś wymyślę.
-Normalnie tyłek mi uratowałeś, nie wiem jak Ci się odwdzięczę. Może chcesz dołączyć do mojego nowego klanu, który niedawno założyłem?
-Jasne! Dzięki za zaproszenie.

I tak z 15 minut zrobiła się magicznym sposobem godzina. Ale dzięki temu mogłem przecież pomóc kumplowi, no i dołączyłem do nowego, silnego sojuszu, gdzie na pewno są świetni ludzie! Kto wie, może nawet okażą się być dobrymi przyjaciółmi?


Oczywiście! Zaraz pewnie zaproszą Cię na internetowe piwo, którego nigdy nie zobaczysz. O czymś zapomniałem? A, no tak! Stracony czas - jego też już nie zobaczysz. Bo tak to już działa; człowiek się wciąga w jakieś gry, klany, wojny i pokoje, zawiązuje internetowe znajomości a dostaje w zamian dwie (jak nie więcej) godziny straconego czasu. Wróć! Zapomniałem jeszcze o darmowym przyspieszeniu na autobus, który odjeżdża za 5 minut. W skrajnych przypadkach jest jeszcze dodatkowy gratis - łomot od żony, dziewczyny, kochanki etc. 

Tak się kończą ambitne plany grania godzinę dziennie

Skąd o tym wiem? Z doświadczenia! Bo wszystko co opisałem powyżej nie jest jakąś fikcją literacką, ale czymś co sam przeżyłem. W sumie kilka lat gry dało mi w końcu do zrozumienia w jak prosty i dziecinny sposób można ogłupić człowieka. Wystarczy sprawić, żeby w jednej minucie 2 osoby z odległych końców świata usiadły do komputera. Manipulacja level hard, co nie?

Podobno są jeszcze internetowe gry, które nas rozwijają, ale to tak jak z Yeti - wszyscy o nim słyszeli, ale nikt nie widział.

Posted on 10:39 by Unknown

No comments

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Prawdziwy rycerz musi:



Schwytać krokodyla, wyrwać ząb wampira, zawsze arcy dzielnym być. Umyć ogra w wannie, pomóc pięknej pannie, która więźniem w wieży jest.

I tak dalej, i tak dalej, bo tych odpowiednich cech można by wymieniać bez końca. Zwłaszcza, że co kobieta, to ma inne wymagania, którym nie sposób sprostać, bo nie znam wielu kobiet, które nie marzyły by o księciu z bajki - przy czym każda ma inne jego wyobrażenie. Uogólniając sprowadza się ono do rycerza w lśniącej zbroi (patrz. garnitur lub inne świecące wdzianko) na białym rumaku, którego dziś możemy porównać do eleganckiego Merca. To taka z grubsza zewnętrzna charakterystyka  rycerza, któremu znudziło się średniowiecze i postanowił zostać współczesnym macho a przykładów nie trzeba ze świecą szukać, bo wystarczy dzisiaj po prostu wyjść z domu i rozejrzeć się dobrze dookoła. A jeśli już takiego zobaczycie, to grunt, żeby się w nim nie zakochać! Bo...

Nie szata zdobi człowieka

No dobra, nie szata, ale co właściwie?
Kodeks rycerski! Jakbyście zapomnieli co to takiego (chociaż nie powinniście, bo przecież wasze damy serca, by was poszczuły psami) to przypominam wam kilka podstawowych zasad takiego kodeksu - w wersji hard oczywiście :D Oto przedstawiam wam:

Kodeks rycerza doskonałego!


Prawdziwy rycerz jest:


1.Wierny królowi.

Ciekawe, co nie? Bo jeśli przyjmiemy, że każdy jest panem swojego domu, to właściwie taki rycerz sam jest sobie dzisiaj królem. No chyba, że razem ze swoją wybranką mieszkają w pałacu ojca (bo jest większy). Tylko wtedy zasady się trochę zmieniają, bo trzeba być wiernym królowi, królowej i swojej wybrance. Ciekawe co nie? Bo tego w kodeksie nie było.

2.Waleczny w obroni ojczyzny

Swojej własnej oczywiście. I jak na prawdziwego rycerza przystało, musi on mieć zabezpieczenie swoich komnat. A że strażnik Teksasu się nie rozdwoi a Jackie Chan z Hongkongu nie przyleci tak szybko na latającym dywanie, to zostaje założyć alarm przeciwwłamaniowy. I teraz już spokojnie można pić kawę w fotelu.

3.Jest wierny damie serca

Oby tylko tej jednej, bo wiecie jak to w średniowieczu z tym rycerzami bywało.

4.Jest odważny i dzielny

Zwłaszcza kiedy bez tej lśniącej zbroi musi na przykład naprawić zlew w kuchni, wynieść śmieci, albo wymienić jakąś cześć w pralce, żeby po raz kolejny cieszyć się jej zmartwychwstaniem.

5.Jest honorowy

Powinno być jeszcze, że zawsze i wszędzie a nie tylko po 10 jak dostaje wypłatę. No ewentualnie jakaś premia też wchodzi tu w grę. Bo tak normalnie to wiecie, otwieranie drzwi i przepuszczanie przodem jest już po prostu rutyną.

6.Gotowy na poświęcenie życia

I nie chodzi tu tylko o moment dnia kiedy każdy, przeciętny śmiertelnik po prostu umiera, czyli po obiedzie. Dzisiaj poświęceniem życia nazywa się obiad u rodziców, albo zakupy. W sumie to nie wiem, co gorsze.

7.Jest waleczny

Zwłaszcza wtedy, kiedy wie, że zaraz do drzwi zapuka przeziębienie. No bo wiecie, wtedy to już nawet zbroja nie pomoże, więc trzeba szukać alternatywnych sposobów.

8.Nigdy się nie poddaje

Po prostu czasem podpisuje chwilowy rozejm, zwany też czasem pokoju. Tak na wszelki wypadek jak widzi, że III woja światowa to i tak tylko kwestia czasu, więc trzeba się do niej dobrze przygotować.

9. Staje w obronie skrzywdzonych

I nie zawsze tylko dlatego, że tak mówi kodeks, ale często po prostu dlatego, że to też człowiek, który za tą zbroją sam ukrywa swoje chwile słabości. Bo przecież pokazać mu jej na zewnątrz nie wypada.

Wiecie; mnie się zawsze wydawało, że rycerzom w tym średniowieczu, pomimo, że mieli swoje prawa, to było ciężko. Myliłem się! Współczesny rycerz ma dużo bardziej przesrane.


Posted on 14:00 by Unknown

No comments

niedziela, 27 grudnia 2015

Dawno mnie tu nie było. Mam wrażenia jakby to nie były dwa tygodnie, ale całe wieki! A może to po prostu wszystko wina zakrzywionej, internetowej czasoprzestrzeni, w której święta zaczęły się już 13 grudnia? Chyba chciałbym, żeby tak było, ale to nieprawda! 
Moja przerwa świąteczna zaczęła się 22 grudnia. Tak! Tylko na dwa dni przed świętami, więc jak już udało mi się wrócić do domu, to okazało się, że do Świąt zostało jakieś około 48 godzin a ja potrzebowałbym drugie tyle, żeby się ze wszystkim w czasie wyrobić. Jakby tego było mało, to w radiu co chwilę słychać tylko Snow is falling. Jeśli ktoś z was poczuł się w tym momencie urażony, że zbezcześciłem jego ulubioną piosenkę, to niech lepiej tu nie wraca przez najbliższe kilka dni dopóki nie napisze nic nowego. Ja tymczasem zajmę się problemem, którego wielu z nas już nawet nie zauważa, bo przecież Last Christmas w naszych domach na święta to już prawie jak tradycja...

Cudze chwalicie, swego nie znacie





Szkoda, że tak bardzo chora, bo ja rozumiem, że Polska jest w Unii Europejskiej a to oznacza, że jesteśmy jedną wielką rodziną, która wypadałoby, żeby potrafiła się ze sobą porozumieć, ale nie w imię wyzbycia się własnych wartości, kultury, języka...A tak się właśnie dzieje i nie mówcie mi, że tego nie zauważacie. Przecież wystarczy tylko spojrzeć na dzieci, które w tej pogodni za byciem kimś wartościowym od najmłodszych lat uczą się, że jabłko po angielsku, to apple a kiedy piszą dyktando z języka polskiego to okazuje się, że nie żaba i rzeka sprawiają problem ale właśnie jabłko, bo przecież do tej pory było tylko apple. 
Z resztą jabłko to tylko jeden z niewielu przykładów "przenikania kultury". Bardzo prosto można to zaobserwować chociażby w czasie Świąt Bożego Narodzenia, kiedy gro matek przychodzi do kościoła ze swoimi dziećmi a one słysząc "W żłobie leży" ani mee, ani bee, ani nawet kukuryku. No, bo niby skąd mają te kolędy znać, jak w przedszkolu śpiewa się po angielsku, w szkole śpiewa się po angielsku, w domu też słychać tylko radio, w którym już coraz mniej polskich kolęd i pastorałek. 


No, ale dobrze zejdźmy już może trochę z  z tematu bezczeszczenia Świąt a skupmy się teraz na czymś przyziemnym i praktycznym, bo przecież angielski przydaje nam się nie tylko podczas śpiewania "Last Christmas", ale przede wszystkim do tego, żeby bez przeszkód rozmawiać z drugim człowiekiem nawet jeśli jest z drugiego końca świata. I oczywiście wszystko ładnie, pięknie, bo idea wzniosła. Niestety, to tylko idea... Siedzimy sobie wygodnie na tych czterech literach, przez 12 lat edukacji, gdzie od podstawa uczymy się dwunastu angielskich czasów, żeby biegle móc władać tym powszechnym we wszystkich krajach świata językiem. Całe szczęście, że w czerwcu są już wakacje, bo nareszcie na tak długo wyczekiwanym obozie/wakacjach będzie można się z tych językowych umiejętności sprawdzić. No, więc dobrze; przyjeżdżamy do hotelu, rozpakowujemy walizki i idziemy na miasto, gdzie przemili mieszkańcy tej turystycznej miejscowości są tak mili, że w każdym naszym problemie chcą nam pomóc. Wystarczy się tylko z nimi dogadać, ale co to dla nas. Dwanaście lat nauki języka w szkole, na klasówkach same piątki, no i z matury 90%. No po prostu genialnie! Szkoda, że to wszystko tylko teoria a w praktyce wygląda to mniej więcej tak:





A przecież wystarczyło by w przedszkolu, czy szkole zatrudnić nauczyciela angielskiego z prawdziwego zdarzenia i może nie wszystkie, ale większość problemów sama by się rozwiązała. Po pierwsze taki człowiek na pewno nie mówiłby w naszym języku, więc chcąc, nie chcąc zostalibyśmy zmuszeni, żeby się tego języka nauczyć. Różnica jest tylko taka, że to by była prawdziwa nauka, gdzie oprócz rozwiązania zadania w podręczniku z wynikiem 10/10 moglibyśmy w bardzo prosty sposób sprawdzić, czy rzeczywiście ta piątka na świadectwie jest odzwierciedleniem naszych umiejętności językowych, czy może bezsensownego kucia na pamięć regułki z budową zdania w Past Perfect Continuous, która mnie szczerze mówiąc niewiele mówi: Podmiot + had + been + czasownik z końcówką "-ing", która do dziś kojarzy mi się tylko z bankiem. 

Posted on 12:47 by Unknown

No comments

niedziela, 13 grudnia 2015

Chociaż...żyjemy w takich czasach, że nigdy nic nie wiadomo. Skoro (podobno) można w markecie kupić zdrowe jabłka, które nie są poobgryzane przez robaki, to czemu by nie poprosić w kwiaciarni o różę bez kolców. Przynajmniej będziemy mieli pewność, że nasze ręce przy tym nie ucierpią a i język nie będzie się musiał męczyć z salwą odpowiednich w takiej chwili epitetów. Bo z różami zawsze jest ten sam problem, że patrzymy na piękno ich kwiatu zapominając o kolcach. Nawet osioł ze Shreka o nich zapomniał! :D Dlaczego?
Może zamiast o kolach myślał właśnie o róży, może był tak zakręcony jak ja, a może po prostu się zakochał. Jest jeszcze jedna możliwość, ta najgorsza..., gdzie wszystkie trzy opcje są możliwe.



Bardzo często jest tak, że piękno, nawet to powierzchowne nas zachwyca, robi dobre pierwsze wrażenie a my jako ludzie często wierzymy, że ten obrazek to nie jakaś tam fikcja literacka, czy inna, ale, że to może zdarzyć się naprawdę. Pisząc "to" mam na myśli mnóstwo rzeczy , których nie sposób wymienić, bo może to być nowa pralka, wyjazd na Karaiby, albo miłość, która sama wsobie jest pojęciem tak abstrakcyjnym, że może dotyczyć nawet pralki.
Widzimy ten kwiat coraz bliżej i bliżej. W końcu jest tak blisko, że chemy go dotknąć i wtedy...auć! Kolce!
I znowu kolcami mogą być pieniądze, transport pralki do domu, albo fakt, że po kilku latach znajomości dowiadujesz się od sowjego przyjaciela, rzeczy które Cię w nim przeraża, ale...

Zawsze masz wybór

Bo to nigdy nie jest tak, że jest wyłącznie jedna droga dla każdego do osiągniecia celu a cały problem polega na tym, że musisz wybrać tą najlepszą. Jeśli jesteś człowiekiem biznesu, to pewnie zdecydujesz się na te Karaiby. Będizesz tak długo i usilnie szukał sposobu na zdobycie pieniędzy na wyjazd, że zapomnisz, po co te pieniądze właściwie były Ci potrzebne. Albo druga opcja, w której Ty; człowiek, który zawsze osiąga to czego chce, będziesz tak zmęczony omijaniem tych wszystkich kolców, że widok róży wcale nie będzie Cię cieszył. Kto by pomyślał, że kwiaty mogą być takie uparte. Ale na szczęście jest na to sposób!


Nie uciekaj - zaakceptuj kolce

O 22:30 fani kreskówek i wszyscy z wybujałą wyobraźnią mają teraz pewnie w głowie obraz goniących ich kolców róży, które wołają: "Przytul mnie!", ale nie do końca o to mi chodzi.

Prawda ma to do siebie, że jest bolesna, ob kolców tak naprawdę nie da się pozbyć. One zawsze będą niezależnie od tego ile razy byś uciekał zmieniając drogę, czy odpuszczając sobie kupno pralki, żeby wyjechać w końcu na te zasrane Karaiby. Takie kolce potrafią też być bardzo mściwe. Wiesz...niekoniecznie muszą mścić się na Tobie; Znalazłeś róże, ale miał kolce, więc poszedłeś szukać dalej. Po drodze był tulipan, ale czerwony a żółtych nie znalazłeś. W końcu doszedłeś na pustynię, gdzie zostały tylko kaktusy...Paradoksalnie kaktusy są brzydsze od tulipanów i mają kolce.

Człowiek jest bardzo upartym stworzeniem

Do czasu, kiedy zorientuje się, że taj jego zawziętość, to docinanie się od kolców, wręcz uciekanie przed nimi, nie sprawia komuś przykrości. Dziwne prawda? Cały ten czas chodziło przecież o Ciebie, o Twój cel, którym była niekłująca róża a teraz nagle nie wiadomo skąd okazuje się, że te kolce już dużo wcześniej odpuściły tobie. Najzwyczajniej stwierdziły, ze to nie ma sensu i zabrały się za wyrządzanie krzywdy Twoim najbliższym. Teraz boli dużo bardziej, prawda? A wystarczyło po prostu zaakceptować róże z kolcami.



Posted on 22:30 by Unknown

No comments

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Bo to kolejne cudowne osiągnięcie naszej cywilizacji, które zamiast udowadniać potęgę ludzkiego rozumu, cofa nas w rozwoju o jakieś 100 lat za murzynami, którzy może i są odmienni kulturowo, mają mniej rozwiniętą technologię i dużo gorszą sieć informacyjną, przede wszystkim jeśli chodzi o media, ale i bez tego są od nas mądrzejsi o jakieś setki, jak nie tysiące lat do przodu. I wbrew pozorom, nie ma w tym żadnej wiekszej filozofii, jest tylko ciężka praca, bez miejsca na litość.
A my dzisiaj popadamy w takie skrajności, bo z jednej strony umywamy ręce od czarnej roboty a z drugiej, jeśli widzimy, że ktoś sobie nie radzi, to próbujemy go wyręczać. W szczególności mówię tu o osobach niepełnosprawnych.



Być może zaraz wjedzie na mnie grono ludzi o dobrych sercach (niestety bez rozumu), że jak to można takiej osobie na wózku nie pomóc zrobić chociaż głupich zakupów? Przecież to niehumanitarne!

No właśnie problem, w tym, że jest zupełnie odwrotnie...
Wyboraź sobie teraz, że mieszkasz w bloku z windą a Twoim sąsiadem jest dwudziestoparo letni meżczyzna na wózku, który codziennie na 8 rano wychodzi do pracy a wracając robi zakupy w osiedlowym markecie. Ty widząc jak pakuje te wszystkie rzeczy do reklamówki, chcesz mu pomóc i dlatego zaczynasz te rzeczy pakować razem z nim. Czy jest coś gorszego od wpakowania tych zakupów? Oczywiście, że tak! Wniesienie ich na piąte piętro w bloku z windą. A wszystko to nie w geście (jak Ci się wydaje) pomocy, ale z litości...

Z czasem stajesz się zależny

Pomyśl sobie, że (odpukać w niemalowane) sąsiad umiera... Był dla Ciebie przecież jedyną osobą, na której mógłeś polegać, do tego stopnia, że zapomniałeś o tym, że jesteś przecież jeszcze ty sam!
Wszystkim tym, którzy jeszcze nie bardzo wiedzą o co mi właściwie chodzi należy się jednak dłuższe wyjaśnienie.

Nie lubię litości bo...

Za dużo w niej pomocy dla samej pomocy a nie konkretnego działania. Nie sądzę, że jest coś złego w angażowaniu się w wolontariat, czy bezinteresownej pomocy niepełnosprawnemu koledze, ale nie zapominajmy, że ona musi mieć jakiś cel. Jeśli Twój niepełnosprawny sąsiad świetnie radzi sobie z zakupami, to może wystarczy mu tylko otworzyć drzwi do klatki, żeby mógł tam bez trudu wjechać? W ten sposób też mu pomożesz, ale nie wyręczysz go w codziennych obowiązakch do tego stopnia, że kiedy odejdziesz nie bedzie umiał sobie nawet obiadu ugotować. Takie pseudo-pomaganie pokazuje tylko innym, że...

Jesteś niepełnosprawny, więc jesteś słaby...



Choć tak naprawdę, to poza tym wózkiem nic Ci nie dolega. Możesz pracować, sprzątać, robić zakupy, umawiać się na randki a nawet możesz zostać królem parkietu. Problem w tym, że niestety nim nie zostaniesz, bo za bardzo przejmujesz się co inni powiedzą. Wszyscy na tej imprezie są przecież zdrowi (mają dwie sprawne nogi). Tylko, czy to znaczy, że dzięki temu bawią się lepiej? Patrząc na te pełne wódki stoliki szczerze w to wątpię. Ty jednak nadal nie jesteś traktowany, tak jak powinieneś, czyli...

Na równi z innymi

Nie możesz iść z kolegami na piwo, bo oni chodzą tak szybko, że za nimi nie nadążasz. Poza tym, jak w trakcie wyjedzie jakaś afera, to jak będziesz uciekał? Przecież w tym wózku nie masz wmontowanego silnika.

A kółka to co, są niby dla ozdoby? Na dobrą sprawę jakby ktoś pomyślał, to nie widzę problemu, żeby wziąć swojego niepełnosprawnego kolegę a w trakcie ucieczki przed tymi upośledzonymi driftować na tym wózku tak jak Julien. Przecież każdy człowiek ma prawo do dobrej zabawy. Dlatego cieszę się, że...

 Ja tej litości nie doświadczyłem

W szkole nabijali się ze mnie; że jestem mały i nawet do parapetu nie potrafię dosięgnąć, że jestem rudy a z rudymi to nikt się nie bawi. Mówili też, że mam w końcu śiągnąć ten zardzewiały hełm, bo wojna się już skończyła.

Ale na szczęście w porę zrozumiałem, że nie warto się tym przejmować, bo mówią to osoby, które w wieku 12 lat nie mają zielonego pojęcia czym naprawdę jest choroba, dla których wskoczenie na kalorofer, żeby na nim usiąść jest ważniejsze od zawiązania sznurówek i które (nawet w wieku tych 12 lat) niewiele wiedzą o życiu.

Posted on 19:11 by Unknown

No comments

środa, 2 grudnia 2015

A może jedno i drugie? Wiecie tak dla rozrywki; "żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka raz chłopaczek" No bo, w końcu jakoś te wszystkie przyjaźnie trzeba ze sobą pogodzić co nie?


Żartowałem!



Mam nadzieję, że się nie nabraliście. Oczywiście mam wielu znajomych no i oczywiście znajome, przyjaciół i przyjaciółki, z którymi znam się można by powiedzieć od wieków. Wiedzą o mnie już tak dużo,że mogliby mnie od tak znienawidzić, ale tego nie robią, czyli, że są tak samo zakręceni jak ja. Wierzą mi na słowo, że pójdę na imprezę i wiedzą, ze ściemniam, kiedy mówię im, że wypiłem czteropak. I podobnie jest w relacjach z dziewczyną. W sumie, to nawet tak samo, tylko inaczej, bo nawet jeśli masz taką z którą można konie kraść, to musisz wiedzieć co mówić a czego nie i w jakim momencie. Moim zdaniem to właśnie jest jedna z podstawowych różnic między przyjaźnią a miłością, chociaż i tutaj upierdliwi powiedzą, że to jeszcze przecież o niczym nie świadczy. Wiecie, co? Możecie sobie mówić co chcecie, bo dla mnie...

To tylko znajoma


Taaa jasne a powiedz taki tekst przy swojej dziewczynie, to dostaniesz prezent: patelnią w łeb! Jeśli masz szczęście i Twoja dziewczyna jest akurat łaskawa, bo ma dziś dobry dzień, to przeżyjesz. Gorzej z Twoją przyjaciółką. Bo niestety prawda, jest taka, że kobieta to cudowne, ale też cholernie zazdrosne stworzenie. I tutaj znowu możecie mówić, że niee, że wcale tak nie jest! Moja xyz jest na to żywym dowodem, ale ja wam i tak nie uwierzę, dlatego, że jestem społecznikiem i z tego tytułu mam ewidentnie przesrane, bo...

Każda dziewczyna jest zazdrosna



Nie polecają się w tej chwili wszyscy faceci, którzy są w życiu często w pięciu miejscach na raz i w każdym z tych miejsc mają kogoś znajomego, ale to są tylko znajome, do notatek, od siedzenia przy pizzy i piwie w dwudziestu w trzy osobowym pokoju, od rzucania w najmniej odpowiednim momencie przypałowymi faktami o Tobie, bo znają Cię często o wiele dłużej niż Twoja miłość. Tylko, że jest jedno ale... Ten nasz jeden kartonik, który nas tak często ogranicza daje Wam, kobietom w tym momencie stukrotną przewagę nad każdą inną kobietą na ziemi. Bo okej możemy się spotkać z koleżanką po obgadywać stare czasy, kiedy wrzeszczało się na siebie przez pół podwórka i pośmiać z głupich odpowiedzi przy tablicy przez połowę ogólniaka, w zasadzie to ta koleżanka może nam się nawet podobać,  ale przecież nie będziemy się z nimi całować a już na randkę to na pewno bym się z nią nie umówił. No, bo przecież ile można. Z jedną to jeszcze okej, ale z kilkoma? To, by przecież język z bólu odpadł. I okej, całowanie się akurat jest jedną z bardziej higienicznych czynności, ale bez przesady...

Dlatego też nie bardzo rozumiem dziewczyny, które każą się całować w policzek na pożegnanie. bo dla mnie to już jest przegięcie. Co innego się lekko przytulić, to rozumiem, bo sam jestem świadkiem wielu takich sytuacji, gdzie pary wychodzące z domówki, przytulają się do swoich znajomych na pożegnanie. Od jakiś tam przyjęty zwyczaj i wydaje mi się, że nie ma co z tego robić zamieszania. Tym bardziej, że jednak większość tego typu spotkań kończy się normalnym pożegnaniem a przytulanie jest lepszą opcją podczas oglądania komedii romantycznych.
No dobra, ale skoro przytulać się można w zasadzie z każdym (oczywiście odmiennej płci), to...


Skąd wiadomo, że to miłość?



To proste. Wystarczy na przykład, że podczas waszych kuchennych rewolucji powiesz jej, że w sumie to jesteś ciekaw jakby wyglądała z tą miską na głowie a ona odwdzięczy Ci się mieszanką z mąki i jajek na twarzy a na koniec robicie sobie wspólne zdjęcie; "Będzie co dzieciom w przyszłości pokazywać". Jeżeli czytasz, to chociaż nadal jesteś singlem, to od razu Ci mówię, że nie zrozumiesz. I nie mówię tego, żeby zrobić komuś na złość, tylko po prostu dlatego, że już to przerobiłem. Bo miłości nie da się zdefiniować raz a dobrze, chociaż naukowcy mówią, że i na to są odpowiednie dowody. Zwłaszcza biolodzy, którzy miłość upatrują w procesach chemicznych naszego organizmu. Tak wiem, spieprzyłem wam teraz cały romantyzm, ale spokojnie, bo to na szczęście nie czas na


Motyle w brzuchu





Które nadal są dla mnie fenomenem! Ale... na tym chyba właśnie polega miłość, że nie da się jej w żaden sposób udowodnić, bo to się po prostu czuje. Nie ma; za ostatnio postawione piwo, za wrzask o zostawioną szklankę na podłodze, czy za tą różę, która zwiędła, bo przyszedł już jej czas. Tego po prostu nie ma, bo to nie przyjaźń.


Ale, żeby mnie ktoś nie zaskoczył jakimś nieprzewidzianym pseudo - konstruktywnym hejtem, to podyskutujmy jeszcze o tym, czy "z tego musi być miłość", to skuteczne zasada. Nie mam zamiaru tutaj teraz generalizować, że jest tak a tak i czy to prawda. Znam ludzi, którzy od gimnazjum za sobą latali i nadal są szczęśliwą parą a znam i takich, co mówili: "W końcu znalazłem kogoś, na kogo tak długo czekałem" A ta pseudo-miłość odeszła i to w dodatku bez słowa. Bo w życiu jest jak w totolotku; Żeby wygrać, trzeba grać!

Posted on 22:00 by Unknown

No comments