Pamiętacie moment w którym po raz pierwszy poszliście do szkoły? Jeśli tak, to gratuluję pamięci a jeśli nie (to zdanie zaczyna brzmieć jak algorytm na informatyce w szkole), to się tym nie przejmujcie. Ja najbardziej pamiętam drogę, bo i tak wcześniej przechodziłem tamtędy tysiące razy, tyle tylko, że z rodzicami. Wielu moich kolegów było przywożonych, albo przyprowadzanych przez rodziców do szkoły, ale ja tak nie chciałem. Może dlatego, że miałem do niej całe 5 minut a może po prostu jak każde dziecko chciałem być samodzielny. Wtedy dziewczyny podziwiały to dużo bardziej niż teraz. A my, młodzi mężczyźni, gapiliśmy się na nie jak na zjawisko; zwłaszcza na lekcjach wf-u i na dyskotekach, tylko wtedy nikt nie chciał się do tego przyznać. Co prawda czas na: blee i obcieranie się chusteczkami, po buziaku w policzek od dziewczyny już minął, ale nadal niewielu z nas wiedziało o czym właściwie z nimi gadać(oprócz szkoły oczywiście). Najlepsze w tym wszystkim jest to, że często to one pierwsze podchodziły z pytaniem: Czy nie zagralibyśmy z nimi w klasy, Amse adamse a flore i inne gry zespołowe. I tak ten cudowny teatrzyk trwał aż do...

Gimnazjum.
Wtedy wszytko się zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nam mężczyznom zaczęły powoli buzować hormony(dzięki czemu staliśmy się bardziej otwarci na wasze; "Hej!"). Z kolei wam przybyło tu i tam co nieco ciała, co nie było nam obojętne.  Wtedy też(niestety) powstały chamskie teksty typu:"O patrz, deska idzie!", czy bardziej znane:"Z przodu plecy, z tyłu plecy, z tyłu plecy, Pan Bóg stworzył ją dla hecy". I dopiero, kiedy ogłaszali w szkole dyskotekę okazywało się kto jest mistrzem podrywu. Co z tego, że chwilowego? Liczył się szpan!

Do czasu


To znaczy do końca dyskoteki, bo na drugi dzień wszystko wracało do normy. Oczywiście nie dla wszystkich, ale dla zdecydowanej większości. W sumie to jestem wdzięczny za te szkolne dyskoteki, bo były to nieliczne momenty kiedy z dziewczynami dało się na luzie pogadać. Nie znalazłem tam co prawda tej jedynej miłości na którą każdy tak wytrwale czeka, ale po raz pierwszy zatańczyłem wolnego z przytulaniem. I coś pękło! Jakiś dziwny głos zaczął do mnie mówić, że dziewczyny wcale nie są takie straszne, że można je polubić a nawet pokochać. Nie, nie poszedłem wtedy do psychiatry, ale zacząłem szukać sposobu na to: Jak zagadać do dziewczyny, żeby chciała się ze mną umówić? Szukałem długo, miałem wzloty a po nich drastyczne upadki i po kilku latach czekania w końcu ktoś mnie pokochał. Pamiętam jak przyszedłem wtedy do domu i powiedziałem rodzicom, że mam dziewczynę. Wtedy wydawało mi się to zupełnie normalne, ale dzisiaj zastanawiam się dlaczego właściwie mówimy;

Mam dziewczynę/mam chłopaka


Nie wydaje wam się to dziwne? Bo nie wiem jak wy, ale ja myślę, że mieć to można telefon, auto, ciastko (tylko, że z ciastkiem jest taki problem, że nie da się mieć ciastko i zjeść ciastko), ale nie człowieka na własność. I nie twierdzę teraz, że każdy z was traktuje tą drugą połówkę jak swoją własność, ale nikt mi chyba nie zaprzeczy, jeśli powiem, że przyzwyczajamy się do siebie. I to bardzo, czasami nawet za bardzo... Do tego stopnia, że myślimy, że zawsze już tak będzie. Będziemy razem, szczęśliwi i zakochani. Wiecie, to chyba największy błąd jaki można popełnić w związku - przestać pracować, dbać o siebie, doceniać i mówić "Kocham Cię", bo przecież to takie oczywiste. A przypomnijcie sobie ile było oczywistych dla was rzeczy o których zapomnieliście napisać na sprawdzianie, egzaminie. No właśnie! Różnica jest tylko taka, że egzamin można powtórzyć a co z miłością? Nie zgramy jej na przecież na pendrive i nie odtworzymy na laptopie, czasu też nie cofniemy a przecież to te niezagojone rany bolą najbardziej. Można mieć dziewczynę i mieć dziewczynę. W zapisanych słowach nie ma żadnej różnicy, bo ona jest w znaczeniu a znaczenie nadajemy my sami.